Quantcast
Channel: GREEN CANOE
Viewing all 921 articles
Browse latest View live

Przebudzenie i zakwasy:) TRAWNIK z rolki czy siany?

$
0
0
To, co zadziało się na naszym "osiedlu" w miniony słoneczny weekend nazwać chyba można pospolitym ruszeniem. Wszyscy, jak jeden mąż stanęli przy wertykulatorach, areatorach, grabiach, kosiarkach, nożycach do żywopłotów, piłach i innych insygniach ogrodniczej władzy:) Moi sąsiedzi, tak samo zresztą jak my - spragnieni obcowania z naturą rzucili się na pracę jak "szczerbaty na suchary"...jaki był efekt - łatwo się domyśleć. Już wieczorem wszyscyśmy jęczeli z bólu pleców, a niedzielny ranek....no cóż.:) Siłą woli zmusiłam się, by pojechać z rodzinką na rolki. O tak - mamy nowy rodzinny sposób na spędzanie wspólnie czasu: rolkujemy:)
 
 
I jak co roku - przez płoty sąsiedzkie rozmowy: a co planujecie na ten rok ogrodowo?, a  piła się zepsuła i trzeba kupić nową, wertykulator coś się zacina i chyba też na wykończeniu, super drabina taka łamana, a ten wąż ogrodowy to nie wart swojej ceny, ale za to wreszcie myjka ciśnieniowa się sprawdza -  już trzeci sezon działa bez zarzutu. Mniej więcej w kwietniu właśnie, mamy tu sąsiedzką "giełdę informacyjną", wymieniamy się swoimi spostrzeżeniami na tematy sprzętów ogrodniczych, różnych "patentów" na problemy, polecamy sobie rośliny, odżywki. Chodzimy nawzajem po swoich ogrodach, podziwiamy rabatki, gadamy, gadamy, gadamy:):)... Bardzo lubię ten czas i sąsiedzkie rytuały. Wiosenne przebudzenie widać nie tylko w świecie roślin.
 
Nasz ogród z dnia na dzień budzi się do życia, czekam tylko kiedy pękną magnoliowe i rododendronowe pączki....Wypatruję tulipanów, podziwiam ciemierniki, wrzoście, bratki...Oglądałam niedawno zdjęcia sprzed 8 lat.....i sama nie mogę uwierzyć, jak bardzo to miejsce się zmieniło. Zastaliśmy to 2,5 tys. metrów chaszczy i zeschniętych samosiejek....a dzięki ciężkiej pracy i miłości do roślin udało nam się stworzyć bajkowy ogród. Zdjęcia z poprzednich lat...ale już za chwilkę będzie znów tak pięknie:)
 





 



 
 
Z nadejściem wiosny zasypaliście mnie mnóstwem pytań ogrodniczych właśnie. Posegregowałam je w tematyczne grupy i postaram się cyklicznie na nie odpowiadać. Na pierwszy plan pójdzie trawnik - bo to o niego właśnie pytaliście najczęściej. Czy warto zakładać trawnik z rolki? Czy lepiej siać? Jak dbać o trawnik po zimie właśnie, czy da się go uratować nawet gdy wygląda tragicznie....słowem - ZACZYNAMY! :) Dziś o zakładaniu trawników.
 
 
Rolka czy sianie? To zależy. Jeśli macie małą przestrzeń do zagospodarowania i chcecie szybkiego efektu - trawa z rolki sprawdzi się jak najbardziej. Niektórzy z moich znajomych mają małe ogrody ( do 500 m) i właśnie taką formę trawy wybrali. Są zadowoleni - ale zaznaczyć trzeba, że bardzo dbają o te trawniki. Pilnują nawożenia, podlewania, wertykulacji. Trawniki z rolki zwłaszcza w pierwszym roku używania wymagają dużej troski.
W naszym ogrodzie jest trawa wysiewana. Po pierwsze dlatego, że mamy dość  duże obszary -  wykładanie trawą rolkowaną generowałoby bardzo duże koszty. Po drugie, mamy na jednym terenie wiele różnych zakątków tzn: np. miejsca bardzo nasłonecznione i suche, miejsca bardzo zacienione, miejsca bardzo często używane - gdzie Leo gra w piłkę i wariuje. Przy wysiewie na konkretne tereny zastosowałam różne mieszanki traw, które sobie doskonale tam radzą. Trawa z rolki jest raczej monokulturą, najczęściej to gatunki szybko rosnące ( ma być szybki efekt) jak choćby życica trwała. Gdybyśmy ją tu zastosowali, w dużej części ogrodu by po prostu uschła lub zamarła. A tak -  mam różne mieszanki traw dobrane do konkretnych warunków. 
 
 

 
Trawę z rolki kładziemy po prostu na wyrównaną i oczyszczoną z chwastów glebę. Po położeniu pamiętamy, zwłaszcza na początku, o systematycznym nawadnianiu. Jeśli chcemy trawę wysiewać to najpierw musimy spulchnić powierzchnię oczyszczonej z chwastów i kamieni gleby oraz wyrównać ją - np. grabiami. Wysiewamy nasiona siewnikiem do nawozów ( o którym jeszcze napiszę), albo ręcznie. Na tzw. krzyż - czyli połowę nasion siejemy idąc wzdłuż trawnika, a drugą połowę idąc w poprzek. Po wysianiu, nasionka przysypujemy mieszanką ziemi kompostowej wymieszanej z piaskiem - na około 1 cm. Możemy je docisnąć jeszcze do podłoża specjalnym ciężkim wałkiem. Oczywiście podlewamy po posianiu - ale bardzo delikatnym strumieniem "deszczykiem", tak by nie wypłukać nasion. Pierwszy raz kosimy nasz wysiany trawnik, gdy osiągnie około 8 cm - kosimy nie za krótko, do około 4,5 cm.. No i raczej dopóki nie urośnie - nie wchodzimy na niego. Jeśli myślicie o zakładaniu  trawnika - można już zaczynać prace :) 
Można już również wysiewać pierwsze warzywka na rabaty...właśnie do gleby trafiły nasze rzodkiewki, sałaty, koperki pietruchy i marchwie...pierwsza tura warzywnych wysiewów za nami:)
 
 
za około 1,5 miesiąca w warzywniaku będzie tak:
 
 
W miniony weekend poddaliśmy nasz kilkuletni już trawnik  jak co roku zabiegom pielęgnacyjnym po zimie...ale o tym już opowiem dokładnie następnym razem. Zdążyłam jeszcze zadbać o rabatę różaną, oczyścić powojniki ze starych pędów i liści oraz, jak co roku -  wysadzić w donice dalie i begonie.
 
 
A za miesiąc moi kochani.... już za miesiąc.....pojawią się w końcu na naszym stole młodziutkie SZPARAGI!  na które tak czekam cały rok ! :) Też lubicie? A jak już jesteśmy w kulinarnych tematach - jeśli w Waszych domach pojawiły się już bratki, można z ich wykorzystaniem zrobić pyszną sałatkę, o TUTAJ podawałam przepis. A na zdjęciu poniżej - szparagi z sosem z gorgonzoli  i zapiekanymi w kokilkach gruszkami połączonymi z bakaliami i kozim serem...
 
 
 I tymże apetycznym akcentem żegnam się dziś z Wami - udanego tygodnia moi mili!, dużo słońca, zapału do prac ogrodniczych, balkonowych:) i do .....rolek? :) rowerów? biegania? :) jak spędzacie pierwsze tygodnie wiosny?
 
Uściski,
Wasza Zielona, czółnowa, oczadzona świeżym powietrzem:)...szczęśliwa:!

MÓJ NIEZBĘDNIK przydomowy i DZIEJE SIĘ:)

$
0
0
Oj moi mili, jak bardzo widać, że wiosna Was przebudziła na dobre:):):) Tyle maili i pytań odnośnie ogrodu i samego domu już dawno nie dostałam:) Bardzo dziękuje za zaufanie, którym mnie darzycie. Co prawda, zdecydowanie nie czuję się specjalistą od technicznych zagadnień dotyczących budowy itd. ale już o ogrodowych aspektach czy samego domu - chętnie pomogę.
Wybaczcie, że znów mnie mniej na blogu - w dalszej części postu opowiem wszystko, jak na spowiedzi.


Żeby jakoś pogrupować Wasze pytania i w ogóle zagadnienia ogrodowo - przydomowe zamknęłam je w jednym temacie, a mianowicie mojego prywatnego MUST HAVE przydomowego. Ciągle mnie pytacie o to, co warto mieszkając w domu mieć, w co zainwestować, a co jest niepotrzebne. Moli mili - tak naprawdę nie da się tego jednoznacznie określić. Każdy dom generuje inne potrzeby. Dom w mieście na średniej wielkości lub wręcz małej działce, z niezbyt dużym ogrodem - to inne potrzeby niż nasz, czyli dom położony przy lesie, z dużym ogrodem, warzywnikiem i ze zwariowanymi zwierzętami jako lokatorami:)  Moja lista potrzebnych sprzętów i tzw. "przydasi" przy naszym 8 letnim doświadczeniu mieszkania na wsi - sama się właściwie "napisała" - przez doświadczenie. Ale zaznaczam - to jest nasza lista i nasze potrzeby:). Dzielę się nią z Wami nie jako ekspert - lecz gospodyni domowa, a moje doświadczenia korzystania ze sprzętów, o których za chwilę napiszę są bardzo subiektywne i oparte na doświadczeniu moim i Pawła - w przeciągu tych kilku lat.  Listę omówię w kolejnych postach, by nie było za dużo tematów na raz - i mam nadzieję, że pomogę tym wszystkim, którzy właśnie stali się dumnymi posiadaczami własnego dachu nad głową z kawałkiem ogródka:) Zaczynamy od zewnętrznego aspektu domu - czyli ogrodu właśnie i pierwszych 3 pozycji.
 
1. KOSIARKA i WERTKULATOR.
Nie wyobrażam sobie prowadzenia ogrodu bez tych 2 sprzętów. Kwestia samej kosiarki jest chyba dla wszystkich jasna - dobieramy ją mocą i solidnością do powierzchni, na której ma pracować. I myślę, że warto tu zainwestować w miarę dobry sprzęt, bo będziemy ją jednak wykorzystywali - raz na tydzień lub 2 tygodnie. Pamiętać trzeba jednak, że przy tej "najwyższej półce" sprzętowej w przypadku, gdy zepsują nam się poszczególne części (a wbrew pozorom jednak się psuja, czego sami doświadczyliśmy), np. śmigło/ostrze -  zazwyczaj nie opłaca się ich wymiana. Kosztują często tak dużo, że lepiej jest już dołożyć i kupić po prostu nowy sprzęt. Po doświadczeniu z topową dość drogą kosiarką, której właśnie wysiadło ostrze,  zainwestowaliśmy w owszem dobry sprzęt ale marki, która nie jest  postrzegana jako premium/topowa - uważana jest jednak przez innych użytkowników za bardzo solidną. Jak na razie działa bez zarzutu :) I warto chyba przy okazji kupowania sprzętu - popytać właśnie  innych ludzi, znajomych -  jakie mają doświadczenia, co przeżyli, co polecają? Ich doświadczenia mogą nam bardzo pomóc przy podjęciu decyzji. Naszą kosiarkę jak i wertykulator kupiliśmy TUTAJ. Starzy czytelnicy już wiedza, a nowym wyjaśniam - właściwie wszystko kupuję przez internet:) Meble, dywany, kosmetyki, ubrania, czy właśnie ogrodowy sprzęt:):) Szkoda mi czasu na chodzenie po sklepach.

 
O ile przy kosiarce zawsze patrzyliśmy głównie na jakość - o tyle wertykulator kupujemy ze średniej/ niższej półki cenowej:)  Dlaczego? Ano dlatego, że nasza ziemia jest tragiczna - pełno w niej żwiru i kamieni. Nie ważny jaki sprzęt byśmy kupili - i tak każdy po 2 góra 3 sezonach składa wypowiedzenie:) Przy dość intensywnym użytkowaniu na bardzo słabej ziemi np. z kamieniami - wertykulator wytrzymuje podobno góra do 4 lat. Inna sprawa - jeśli mamy niewielką działkę, ze ślicznym trawnikiem i na dobrej glebie - wtedy możemy myśleć o dobrym sprzęcie, bo posłuży nam na pewno dużo dłużej. Fajnym pomysłem jest kupienie sprzętu na "spółkę". Moi przyjaciele wraz z 3 innymi sąsiadami złożyli się na dobry wertykulator - i korzystają z niego na przemian. Wszyscy mają działki w okolicach 300 metrów do koszenia czy wertykulowania.
Naszego wertykulatora używamy 2 razy w roku:  na wiosnę i późnym latem/wczesną jesienią - kiedy to przygotowujemy trawnik do zimy. Ten, który mamy obecnie jest tej samej marki co kosiarka - czyli HECHT i sprawdza się bardzo dobrze.


2. MYJKA CIŚNIENIOWA - ratuje nas każdego sezonu:) Tak się bowiem składa, że uroczy las, który mamy rozpostarty z tyłu domu, oprócz śpiewu ptaków, jagód na wyciagnięcie ręki i zapierającego dech w piersiach widoku z okien niesie również ze sobą wątpliwą przyjemność w postaci zielonego obleśnego nalotu...osadzającego się dosłownie wszędzie - najczęściej w zaciemnionych miejscach. Praktycznie co roku, czyścimy z niego wszystkie elementy drewniane tarasowe, chodniki, część elewacji domu.


I teraz kwestie praktyczne - jeśli myjki ciśnieniowej używać będziecie bardzo sporadycznie od tzw. "wielkiego dzwonu", można kupić najtańszą wersję w okolicach 280 - 300 zł. Te myjki najczęściej mają plastikową pompę, która przy częstym używaniu po prostu się psuje - pęka itd. Jeżeli więc, tak jak my, używać będziecie myjki dość często i intensywnie - lepiej dołożyć 200 zł i kupić myjkę z aluminiową pompą, która to wytrzyma o wiele więcej godzin pracy. Kwestia samego ciśnienia - zależna jest już od tego co chcecie czyścić. Przy pracach około domowych wystarczy myjka od 130 do 200 bar. Pamiętać trzeba, że silne ciśnienie potrafi wręcz zedrzeć warstwę np. farby czy drewna, dlatego raczej używa się go przy czyszczeniu chodników, kamieni, słowem - bardzo twardych nawierzchni.
W ostatnich dniach mieliśmy właśnie poważną "kąpiel" :) wszystkich elementów drewnianych. Nie używam żadnej chemii przy czyszczeniu - tylko sama woda. Wyczyściłam m. inn. wszystkie białe elementy architektury ogrodowej, pergole, ławeczki, deski z tarasu kuchennego no i moje leśne białe biuro - z owego zielonego nalotu. A by pokazać Wam jak duża potrafi być różnica pomiędzy czyszczonymi elementami - zrobiłam zdjęcia czyszczonych w piątek kuchennych dech tarasowych. To coś ciemniejsze co widzicie  - to właśnie ów nalot z lasu. Tak oczyszczone deski przygotowane są już do olejowania - o sposobach zabezpieczania drewna, jak i o kolejnych niezbędnych mi narzędziach porozmawiamy już niedługo, w następnych postach.




 
 
 3. SIEWNIK
Zapewne zdziwicie się, że wymieniłam go już na 3 miejscu - ale tak bardzo ułatwił mi ogrodowe życie, że nie wyobrażam już sobie ogrodowych prac, a przede wszystkim nawożenia, bez siewnika właśnie. Raz - że wysiewamy z jego pomocą równomiernie trawę przy zakładaniu trawników, a dwa - rewelacyjnie i bardzo SZYBKO możemy za jego pomocą nawozić istniejące już trawniki. Na samym początku robiłam to ręcznie - efekty były bardzo różne. Czasami śmieszne - bo np. takie nierównomierne ręczne rozrzucenie nawozu powodowało potem dziwne wzory i esyfloresy na trawie. Bywało jednak mniej śmiesznie - bo np. zbyt wiele nawozu mi się rzuciło - i później trawa w tym miejscu była zniszczona/wypalona. Odkąd mam siewnik - idę z nim po prostu szybszym krokiem po trawniku i dosłownie w kilka minut mam nawiezioną prawie 1,5  tys. powierzchnię. Jak pisałam wcześniej - nasza gleba jest bardzo, ale to bardzo słaba. Czasami mam ochotę mówić o niej PIACH a nie gleba. Gdyby nie to, że co roku nawozimy nasze trawniki ( 3 razy w sezonie), to po prostu byśmy ich nie mieli....
Od początku założenia ogrodu używałam produktów SUBSTRAL - a od kilku lat,  już jako oficjalny Ambasador tej marki - tym bardziej je polecam. Z tego głównie powodu, że nigdy, ale to nigdy się na nich nie zawiodłam. Są świetnie wyważone, o dobrze zbilansowanych składzie. Właśnie tydzień temu "rozsiewnikowałam" je na naszej murawie. Używamy  nawozu na 300 dni, lub osmocote, który powolutku przez cały sezon uwalnia związki odżywcze. Wszystkie sprawdziłam osobiście i z czystym sumieniem zielono czółnowym czytelnikom polecam:)


W tzw. międzyczasie używamy jeszcze nawozu naturalnego w postaci suszonego nawozu kurzego, który także rozrzucam równomiernie za pomocą siewnika. Jeśli macie duże przestrzenie do pracy, naprawdę polecam używanie siewnika - dzięki niemu zaoszczędzicie sporo czasu, i co najważniejsze - równomiernie wysiejecie trawę, bądź naniesiecie nawóz na trawę.  
 
BARDZO roboczo weszliśmy w tegoroczną wiosnę. I to dlatego właśnie nie było mnie blogowo dość długo. Zaraz po świętach założyłam 3 rabaty ze 100 lawend i 2 rabaty z 80 wrzosów, które kupiłam jeszcze zimą. Wymarzyły mi się łany lawendy przy wejściu na taras i cała rabata wrzosowa przy wejściu do domu. Zaraz obok rosną gigantyczne hortensje Anabell, o których pisałam TUTAJ. Wkleiłam zdjęcia z lata:)  Jestem przekonana, że jesienią właśnie kolorowe wrzosy będą pięknie się z nią komponowały.  Na razie na rabacie zamieszkały "dzidziusie" wrzosowe jak to mawiam o malutkich roślinkach:) Ale ja jestem cierpliwa:) Za dwa lata pokażę Wam jak urosły. Lawendę wysadziłam dookoła rabaty podniesionej kamiennej - w środku na górze są róże, lawenda i naparstnica, na dole zaś sama lawenda...już się nie mogę doczekać kiedy wszystkie krzaczki zakwitną:) Powoli ogród zaczyna budzić się do życia...Nawet wysadzone wszędzie tydzień temu niebieskie bratki dumnie prężą płatki:) Bardzo je lubię.  A to, co widzicie w tle za rabatą lawendową...to nowe dechy tarasowe, gdyż...

 
 
 
 





 
 ...w tym samym czasie, gdy ja szalałam z myjką ciśnieniową i sadziłam owe setki roślin, stare DESKI tarasowe przeżywały swoją ostatnią podróż -  zrywane z tarasu przez Pawła. Zeszłoroczny sezon postawił kropkę nad "i", trzeba je było zdecydowanie wymienić. Wzięliśmy więc byka za rogi i zdecydowaliśmy się na generalny remont i metamorfozę głównego wejścia do domu, ale że to już naprawdę duży projekt - pozwólcie, że poświęcę mu oddzielne posty. A tak oto dziś wygląda nasz BYŁY już taras:....no nie ma po czym chodzić:)

 

To jeszcze nie koniec:):):):) Również w kwietniu ruszył z kopyta projekt WARZYWNIK......i nie mam tu na myśli kilku skrzyneczek:):):):) Generalnie ziemię i obornik zwoziły traktory z przyczepami, a później musieliśmy wspomagać się pracą sprzętu trochę bardziej większego niż łopata i taczka:):):) O tych pracach także za jakiś czas Wam opowiem:) Ale zanim to nastąpi, postanowiłam pokazać Wam tzw. PRZED. Oglądacie zazwyczaj na czółnie ładne zdjęcia, czy to aranżacyjne wnętrzarskie czy  kwitnący ogród - zadbany, ukwiecony, jak z bajki. Ale za takimi ładnymi obrazkami kryje się mnóstwo pracy i właśnie owo PRZED. Bo zanim jest ładnie moi mili - musi być najpierw np. tak:.......czy czujecie ten klimat ???:):):):)

 
 




 

Gdy za kilka miesięcy będę pokazywała Wam to samo miejsce - będzie wyglądało już zdecydowanie... inaczej:) Ale z premedytacją umieściłam dziś takie brudno robocze zdjęcia - chciałam wyraźnie zaznaczyć, że efekt końcowy każdego pięknego ogrodu, zapierającej dech w  piersiach ukwieconej rabaty itd... jest zawsze poprzedzony tygodniami przygotowań i ciężkiej fizycznej pracy, no i  mało ładnego widoku w pierwszej fazie prac:)

UFFFFF....koniec na dziś tej roboczej treści...Mam nadzieję, że moja nieobecność została usprawiedliwiona - jeśli komuś zaś z moich czytelników się np. nudzi, lub brakuje mu ruchu  to zapraszam do czółna - do naszych prac ogrodowo polowych:)

W następnych postach odpowiem oczywiście na resztę pytań,  oraz zdradzę kolejne pozycje MUST HAVE z  ogrodowo domowej listy...ale dziś zmykam już na odpoczynek - naprawdę mi się należy:)
Uściski ciepłe i wiosenne SERDECZNOŚCI Wam wysyłam:) Czy Wy także tak zapracowani? Czy raczej korzystacie z wiosennych dni i się relaksujecie?
 
 

NIEZBĘDNIK PRZYDOMOWY cz.2

$
0
0
Ze zdumieniem przyjęłam fakt, iż minął kolejny tydzień. Od rana do późnego wieczora, niczym jakaś nadgorliwa mrówka łapię się za kilka prac naraz. Kwiecień i maj, odkąd pamiętam, był tu dla nas bardzo pracowity. Jeśli spojrzymy na częstotliwość wpisów na blogu w przeciągu ostatnich 6 lat - to właśnie wtedy pisałam najrzadziej. W tym sezonie oprócz prac typowo ogrodowych doszły nam prace z drewnem i metamorfoza tarasu, ale o tym już w następnych postach. A dziś kolejne moje niezbędniki ogrodowe.
 
4. KOSZYKI DO PRZENOSZENIA roślin, nawozów, narzędzi. Po prostu nie wyobrażam sobie codziennej krzątaniny w ogrodzie bez plastikowych, leciutkich koszy czy toreb. Łatwe i wygodne do czyszczenia, niewyczuwalne wagowo:),  pomocne przy przenoszeniu siewek, roślin, narzędzi. I ładne przy tym:) Odkąd je mam -niczego nie gubię, niczego nie zostawiam na grządkach po pracy - od razu chowam do koszyka, nigdzie nie biegam, bo zapomniałam...po prostu cały swój ogrodniczy arsenał mam w jednym miejscu.
 
 
 
 
 
 
 
4. TACZKA OGRODOWA stworzona na pewno specjalnie dla mnie:) Żartuję oczywiście, ale naprawdę i ja i mój kręgosłup:) uwielbiamy ją za wygodę i łatwość z którą z punktu A do punktu B przewożę różne przydomowe różności. Korzystanie z tradycyjnej taczki wywoływało u mnie dość ostre bóle kręgosłupa po pracy - ta jest świetnie zaprojektowana, właściwie bez wysiłku się z niej korzysta. Dostępna na rynku w kilku pojemnościach. Naszą kupiliśmy  TU.
 
 
 
 
5. A jak już jesteśmy przy bólach kręgosłupa, a właściwie unikaniu bólu kręgosłupa - muszę wymienić NOSIDŁO do przenoszenia drewna kominkowego. I z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że odkąd je mamy - skończyły się wszystkie problemy z tachaniem drewna w asyście bólu. GENIALNY wynalazek! TU znajdziecie POLSKĄ! firmę, która owe nosidła produkuje, jak i wiele innych przydatnych do domu rzeczy. 
 
Zdjęcie użytkownika GREEN CANOE.
 
6. OGRODOWE NARZĘDZIA i ubrania ochronne - czyli najczęściej fartuchy. I jedno i drugie bardzo ułatwiają mi funkcjonowanie. Narzędzia, wiadomo - nie ba bez nich pracy przy roślinach. Na rynku jest już dostępnych sporo wzorów w motywy florystyczne i w najróżniejszej kolorystyce - można po babsku poszaleć:) Pisałam już nie raz na blogu, że nie lubię pracować w ogrodzie w jakichś starych ubraniach na tzw. "dotarcie". To nie w moim stylu, po prostu źle bym się czuła. Pracuję w  normalnych ubraniach,  w których chodzę na co dzień. Aby zabezpieczyć je przed ewentualnym pobrudzeniem - noszę fartuchy ogrodnicze, same w sobie zresztą ładne:) No i kalosze...mam ich sporo:)
 
 
 
 
 
 
6. NOŻYCE do żywopłotu - standardowe i na wysięgniku.
Gdy zakładaliśmy ogród, nie były nam potrzebne - roślinki dopiero sobie rosły. Ale po kilku latach, ręczne ścinanie dużych żywopłotów świerkowych, które np. mamy posadzone przy ogrodzeniu  - stało się bardzo uciążliwe, nie mówiąc już o wielu godzinach pracy,  które pochłaniało. Zakup elektrycznych nożyc do żywopłotu był więc tylko kwestią czasu. Jak również zakup następnych - na teleskopie, do formowania koron drzew. Nasz modrzew np., któremu od 5 lat nie dajemy zbytnio rosnąć, a zaokrąglamy ;) go co roku, zdaje się być bardzo zadowolony z takich zabiegów pielęgnacyjnych.
Zdjęcia z wiosennego cięcia, i późniejszej już odrośnieta "fryzura" letnia. 
 
 

 



 
 
Na dziś koniec o przydomowym niezbędniku:) Kolejne punkty w następnym poście.  W końcu nie sama pracą człowiek żyje:)....Czasami trzeba po prostu wypić KAWKĘ:) popatrzeć na wylegujące się zwierzaki....ponatychać przyrodą...Robi nam się naprawdę pięknie już wokoło:)
 
 





  
Maj to bardzo dobry czas na sadzenie roślin w ogrodach - jeśli właśnie zakładacie swój ogród i myślicie np. o BORÓWKACH AMERYKAŃSKICH TUTAJ znajdziecie post o tym, jak je posadzić i o nie dbać. Za chwilę zaczną pojawiać się młodziutkie pędy na sosnach,  jeśli lubicie domowej roboty uzdrawiające syropy, TU znajdziecie mój przepis na syrop właśnie z młodych pędów sosnowych....który zresztą stał się później blogowym hitem:) REWELACYJNY przy kaszlu i przeziębieniach. Od wielu lat go przyrządzam i zimą ratuje nam gardła.
 
 
A na dziś już  - UŚCISKI!
I udanego majowego długiego weekendu Moi Drodzy! :)
 Super wypoczynku i  pysznego grillowania:)
 

 
 
 
Widoczne na zdjęciach:
 
 Narzędzia ogród:
* Taczka, nożyce na teleskopie, kosz plastikowy jasny turkus
 sklep PRZY DOMU 
www.przydomu.pl
 
*Torba ogrodnicza  z uszami do przenoszenia roślin, fartuch ogrodniczy, www.agohome.pl
*Kosz wiklinowy na cebule LIVEBEAUTIFULLY www.livebeautifully.pl
  
Skorupy:):
 * Filiżanka duża, simone white -  w kwiatki,  GREEN GATE www.scandishop.pl     

Inne: 
* Meble ogrodowe "technowiklinowe" LENE BJERRE www.wonderhome.pl   
 
 
 
 
 

WIATR W ŻAGLE...

$
0
0
Do morza mamy godzinkę jazdy. I jak łatwo się domyśleć - dość często robimy sobie niespodziewane wypady. Z tęsknoty za nadmorskim wiatrem, zapachem jedynym w swoim rodzaju, za ciszą ubraną jedynie w szum fal i w "gadanie" mew. Lubię morze. Kojarzy mi się z tajemnicą i wolnością.
Wczorajszy widok łopoczącego na niebie latawca, puszczanego przez moich chłopaków ...napełniał  spokojem i radością. Jeszcze przed sezonem...jeszcze  bez zgiełku i tabunów turystów. NASZA plaża:)
 
 


 
 
 

 
 



 
 Lubię wplatać marynistyczne ale jednak nie dosłowne motywy do naszych wnętrz - głównie latem. Albo chociaż kolorystykę kojarzącą się z wodą, morzem, podróżami... nocnym zagwieżdżonym niebem. Kolor INDYGO łączę więc ze sznurami, wyjmuję kosze z trawy morskiej, hiacyntów i wikliny. Te nawiązujące do morza elementy pojawiają się nawet w domu. Ale jedynie jako delikatne dodatki np. te kuchenne z mojej ulubionej serii Green gate - AUDREY INDYGO. I to zarówno w porcelanie jak i tekstyliach.





 

Bliżej mi do stylu LEXINGTON,  niż do do dosłownie rozumianego tak często przez nas -  marynistycznego. Nie mam latarni, kół sternika, itd...I raczej ograniczam kolorystykę do odcieni natury: piaskowy, beż, które łączę z granatem. Bardzo lubię wykorzystywać sznur w stylizacjach, choćby tak, jak w moim biurze leśnym:
 







 
 
Ostatnie cieplejsze dni  ułaskawiły nas trochę po majówce. Było naprawdę zimno i deszczowo...Czekam na słońce, na zapach świeżo zrywanych ziół, na biesiady przy wieczornym kumkaniu żab:):):) Na letni czas czekam:) 
 

 
Trwają prace remontowe, powoli widać światełko w tunelu. Deski czekają jedynie na zaolejowanie, a ja...w chwili wytchnienia zapraszam Was nas konkurs dla fanek stylu skandynawskiego!
Czekajcie na następny post:)
Uściski słoneczne ,
Wasza Zielona.
 
 
 
Widoczne na zdjęciach:
 
Lampiony: 
*Lampiony owinięte sznurem, podpórki kule sznurkowe do drzwi -  sklep NICZEGO SOBIE
*Lampiony szklane wiszące z napisem i obejmą z metalu GREENDECO
 
  
Skorupy:):
 * porcelana Green gate, seria biało - niebieska AUDREY INDYGO,
   fartuch, ściereczki, kubki, talerze -  SCANDISHOP

Inne: 
* Wianek ogrodowy - morski ze sznura GREENDECO
* pojemnik "Garden" na zioła GREENDECO
* Decha okrągła drewniana  - WYMARZONE WNĘTRZE
* Deska gruba ręcznie robiona -  OLD VICARAGE
* POSZEWKI z personalizowanymi napisami - pracownia LUCY
 
 
 

KONKURS ! :)

$
0
0
Lato tuż tuż..., świat zdumiewa rozkwitającą przyrodą:), a za chwilę DZIEŃ MAMY - słowem, trzeba to uczcić!  Dla wszystkich wielbicielek stylu skandynawskiego, ale nie tylko, mamy dziś niesamowite tapety magnetyczne oraz stylowy koszyk do wygrania.  Wraz z fundatorem nagród, sklepem AMAZING DECOR, chcielibyśmy Was prosić jedynie o opowieść....A jaką? O WASZYCH MAMACH:) Jakie najbardziej: niesamowite?, śmieszne?, rozczulające?, wzruszające?, niewiarygodne? a może najważniejsze wydarzenie wiąże się z Waszą mamą? Co chcielibyście nam opowiedzieć?
 
A oto nagrody, które na Was czekają:
 
1 miejsce
 
Kultowa magnetyczna tapeta z wizerunkiem ulubieńca ( wygrany może dokonać wyboru z asortymentu dostępnego w sklepie),
np.taka jak TUTAJ
Wartość nagrody głównej - 542 pln.
 


 
 
 
2 miejsce
 
Magnetyczna tapeta TABLICA, na której zanotujesz czy narysujesz wszystko co tylko przyjdzie Ci do głowy! :)  dokładnie taka jak TUTAJ
Wartość nagrody - 430 pln.
 
 
 
 
3 miejsce
Stylowy koszyk tine-K ze skórzanymi uchwytami :)  
dokładnie taki jak TUTAJ
Wartość nagrody - 209 pln.


 
 
Pełen regulamin konkursu znajdziecie na stronie fundatora nagród - AMAZINGDECOR.PL dokładnie TU.
 
Czekamy na Wasze  opowieści- w postaci komentarzy pod tym postem -  do 20 maja do godziny 24.00 :) Ogłoszenie wyników nastąpi 25 maja.
 
POWODZENIA!!!:):):):)
 
 
 
 

O JAKOŚCI ...

$
0
0
Od kilku lat i od kilku różnych remontów, mniejszych i większych mam coraz więcej doświadczeń z BUBLAMI. Z rzeczami, meblami itd. - na które decydowałam się ze względu na szeroko zachwalaną jakość i "perfekcyjne wykonanie". A które to okazywały się czasami tak tandetne, że musiałam je reklamować lub zwracać. Jestem typem klienta nastawionego na JAKOŚĆ a nie ilość czy modę. Nie interesują mnie tanie rzeczy/akcesoria/ozdoby/ubrania/ meble itd..., które się dość szybko psują/nudzą i można je tym samym co chwilę zmieniać. Nie odczuwam potrzeby ciągłego wymieniania rzeczy. I za każdym razem, gdy jestem zmuszona coś wyrzucić - bo np. zepsuło się po kilku minutach/dniach/tygodniach użytkowania, od razu myślę o tym -ILE TA RZECZ BĘDZIE SIĘ ROZKŁADAŁA... Wiem, wiem - wiem doskonale jakie hasła są wokół nas: "żyj tu i teraz", "żyj chwilą, jutro może Cię już nie być" A "Ekolodzy to zazwyczaj oszołomy".... itd...Ale ja - jako mama, jako człowiek - chciałabym by moje dzieci i wnuki mogły cieszyć się jeszcze takim światem, jaki ja znam, chciałabym, by świat nie zamieniał się w jeden wielki śmietnik, a ludzie jednak pomyśleli o tych, którzy będą tu po nas. 

Starsi ludzie są oburzeni faktem, że handel dziś to często próba oszustwa. Moja mama czuje się wręcz okradana, gdy ktoś robi na daną rzecz narzut 200%, 300 %. Albo gdy sprzedaje słaby jakościowo towar jako premium. "Jak tak można!" słyszałam nieraz, "przecież to nieuczciwe"....Ja, jako inne pokolenie, przywykłam już do takich praktyk. W końcu - " Rzecz jest tyle warta, ile klient jest za nią w stanie zapłacić"  - sztandarowe hasło marketingu. Dlatego CENA nigdy nie jest i nie będzie dla mnie wyznacznikiem - przy dokonywaniu jakiegokolwiek zakupu. Często bowiem płacimy tylko np. za markę, za znaczek i ideologię którą wymyślił dla niego sztab marketingowców. Z wielką podejrzliwością patrzę również na tani produkt....Hasła typu "tanio i dobrze" nigdy do mnie nie trafiały. Tanio - zazwyczaj nie oznacza dobrze. Nie lubię tanich mebli, ozdób, byle jakich ubrań, nastawionych na krótką żywotność - właśnie dlatego, że wyrzucane na śmietnik przyczyniają się do degradacji tego świata. Trendy dziś zmieniają się jak w kalejdoskopie - z sezonu na sezon dowiadujemy się, że to, co kupiliśmy pół roku temu jest już...niemodne, albo wręcz obciachowe. Dlatego czy warto tak ślepo za  nimi podążać.? Z moich licznych sesji zdjęciowych, pamiętam pewien dom, a właściwie bardziej właścicieli, sfrustrowanych faktem, że urządzili go w stylu i kolorze, który akurat wtedy był bardzo, bardzo, bardzo na topie - ale już po kilku latach okazał się mówiąc delikatnie dość niepożądany....Mężczyzna żalił mi się, że został im ogromny kredyt w banku i dom, na który nie mogą wręcz patrzeć....
Pamiętam też domy urządzone z wielkim smakiem - ale w stylu...nieokreślonym:) W stylu samych właścicieli. W tych domach nie widziałam super modnych dodatków z obowiązującego wtedy sezonu - ale kilka ponadczasowych mebli, kilka dzieł sztuki, pomysł i ...jakość właśnie.

CENA i WYCENA powinna być powiązana ściśle z ową jakością, prawda? Tak na zdrowy rozsądek - jesteśmy w stanie zapłacić więcej, lub wręcz bardzo dużo, jeśli w zamian dostaniemy oczekiwaną jakość. Tylko czy tak jest w rzeczywistości?
No NIE. Zazwyczaj nie. Handel oparty jest dziś głównie na szybkim i ciągłym zbycie. Młodym ludziom, wchodzącym w życie mówi się, że trwanie w czymś kilka lat - posiadanie tego samego auta kilka lat, tych samych mebli kilka lat, .....to PAŹDZIERZ. Tylko paździerze nie płyną z prądem, nie zmieniają, nie kupują...nie wymieniają wciąż na nowe i nowe...
I o ile nie mam nic przeciwko wymianom mebli, "wędrówkom" rzeczy - ich wielokrotnemu użyciu, zmienianiu właścicieli, przerabianiu itd. - do czego właśnie niezbędna jest ich dobra jakość, o tyle odczuwam wewnętrzny bunt w stosunku do rzeczy WYRZUCANYCH.  Bubli, tandety-  mebli, dodatków tylko na sezon itd...które lądują potem na śmietnikach....

Robimy właśnie taras. Wybrałam bardzo dobre wytrzymałościowo  drewno, zabezpieczamy je świetnym środkiem, zainwestowaliśmy również w bardzo dobre jakościowo meble tarasowe....Wiem, że wszystko posłuży nam dłuuugie lata. Mam poczucie dobrze zainwestowanych pieniędzy - czuję wewnętrzny spokój:)

Jaki WY macie stosunek do JAKOŚCI? Co robią z rzeczami, meblami Ci z moich czytelników, którzy lubią np. zmiany - i dokonują często nowych zakupów?. Macie jakiś fajny sposób na "wędrówkę" i dalsze wykorzystanie tych rzeczy - czy jednak lądują na śmietniku?
Jestem bardzo ciekawa Waszego zdania.




.

WYNIKI KONKURSU:)

$
0
0
1 miejsce:
KAJA: 18 maj 8.19
Mama, mamusia.. bardzo mi jej brakuje choć bywało różnie. Nie doceniałam, nie dzwoniłam, obrażałam się o bzdury ale były też momenty cudne - całe dzieciństwo, wiek nastoletni (teraz kiedy o tym myślę, o swoich ekscesach i jej zachowaniu to myślę, że zachowywała się fantastycznie - mądrze i z klasą! kto ma nastolatki ten wie, jak trudno tego dokonać).
Dwa momenty, które chcę opisać zataczają koło - początek i koniec.
Kiedy mama była ciężko chora, zadzwoniła do mnie któregoś dnia mówiąc, że zdecydowanie gorzej się czuje. Miałam właśnie do niej jechać ale zadzwoniła żeby mi powiedzieć, że gdybym nie zdążyła to mam pamiętać, że mnie kocha. Rozmowa zakończyła się słowami: "Żegnam cię... z wielką miłością". Teraz może brzmią one górnolotnie ale ona powiedziała to tak lekko, tak naturalnie...
Po pogrzebie jedna z przyjaciółek mamy (nie wiedząc o tamtej rozmowie telefonicznej) powiedziała mi, że mama kochała mnie najbardziej na świecie. Kiedy na początku ciąży pojawiły się ogromne problemy medyczne, mama odpowiedziała zmartwionej koleżance "wszystko będzie dobrze, nic innego się teraz nie liczy".
Te dwa zdania - jedno, które padło na początku Jej drogi bycia mamą, a drugie na końcu pokazują kwintesencję macierzyństwa. Pięknego, przepełnionego miłością i radością, choć nie bez problemów i trudnych momentów.
Szkoda, że pewne rzeczy widzimy dopiero z takiej perspektywy...
2 miejsce: EWELINA JAROSZ:
18 maj 12.29
Pamiętam jak dziś. Rozczulające, wzruszające, do zapamiętania na zawsze! Kilkanaście lat temu wyjeżdżałam na studia do Torunia. Po przyjeździe do akademika rozpakowałam walizki. W jednej z nich był list od Mamy. "Wejdź do kawiarni na Prostej 6. PIĘKNIE! Zajmij stolik w widokiem na ulicę. PRZECUDOWNY! Spójrz na kelnera. PRZYSTOJNY! Zamów cappuccino. ZNIEWALAJĄCY SMAK! I lody pistacjowe. OBŁĘDNIE PYSZNE! Wsłuchaj się w muzykę. BAJECZNA! Wiem, że zakochasz się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia. TAK JAK JA! Niech będzie Twoją oazą spokoju i miejscem, które będziesz odwiedzać w chwilach tęsknoty za domem. Wierzę, że ze wszystkim innym poradzisz sobie wyśmienicie! Kocham Cię! Mama."
3 miejsce:
Anonim 19 maj 23.54
Anonimowy19 maja 2015 23:54
łatwo jest pisać o Mamie, zwłaszcza, gdy miało się to szczęście, że była bliska sercu. Dziś chciałabym jednak napisać o mojej drugiej Mamie - czyli mamie mojego Męża, popularnie zwanej teściową. Celowo unikam tego słowa, bo wiem, ze go nie lubi. Kilka lat temu odbierała dla mnie list polecony i na pokwitowaniu listonosz polecił wpisać Jej stopień pokrewieństwa ze mną -"Wybaczysz mi, że wpisałam mama, bo ta teściowa mi jakoś strasznie nie pasowała?" Nie musiałam nic wybaczać - to Mama mojego Męża nauczyła mnie wielu rzeczy i absolutnie nie pasuje do Niej wizerunek teściowej z dowcipów. Zawsze starająca się sprawić nam przyjemność- a to pyszne ciasto podrzuci, " Bo lubicie", to znów zrobi sobie wieczorny spacer do nas, bo " Chciałam żebyście mieli świeże rzodkiewki, bo rano to już będzie nie to". Uważna, tolerancyjna i zawsze podkreślająca, że ma wielkie szczęście, bo zyskała dwie córki - urodziła dwóch synów. Po 22 latach naszego wspólnego życia, choć nie mieszkamy pod jednym dachem, czuję Jej troskę o nas. Zawsze Ją cieszy, gdy nam lub naszym dzieciom coś się uda, a gdy dotknie nas coś przykrego - pocieszy. Chciałabym ja kiedyś być taką Drugą Mamą dla kogoś...Mam nadzieję, ze mi się to uda, bo mam dobrą nauczycielkę. Dziękuję Mamuś za wszystko, za Twojego Syna, z którym dzielę wspólne życie i wiem, ze to jakim On jest człowiekiem, w dużej mierze zawdzięczam Tobie, a raczej Wam - moim kochanym Teściom. Bogda
bogda2901@gmail.com


GRATULUJEMY wygranym!!!!
Poprosimy o adresy do wysyłki nagród, wysłane na maila:
kontakt@amazingdecor.pl

U LA LA...ależ były ujęcia :)

$
0
0
Odwiedziwszy w piątek mój ulubiony ryneczek ucięłam sobie miłą pogawędkę z panem sprzedającym pomidory. Pan z hipsterskim wąsem, uśmiechnięty, we flanelowej koszuli z apetytem zajadający jabłko. Nakładał moje zakupy, żartował, powiedział że jest DOBRZE - bo dziś piękna pogoda, bo ludzi więcej na ryneczku niż zwykle, bo idzie interes....Wyobrażacie sobie? - w Polsce to się zadziało:) Uśmiechnięty człowiek pochwalił dzień i przyznał się, że idzie mu biznes - widać było jego dumę ze swojego malutkiego stanowiska z warzywami. Odbierając zakupy powiedziałam mu - że niesamowicie mi dziś poprawił humor, że słyszeć tak pozytywne słowa od drugiego człowieka, z samego rana, w asyście promieni słonecznych - to najlepszy początek dnia jaki mógł mi się zdarzyć. A on mi na to - " Ja to sobie Panią wypatrzyłem tu od początku....obserwowałem od dłuższej chwili, Pani sobie chodziła między nami, kupowała i cały czas się do wszystkich uśmiechała, aż miło popatrzeć było - a jak się jeden człowiek do drugiego uśmiecha, to trudno nie odwzajemnić przecież:)" Tym samym dowiedziałam się, że mam przyklejony do twarzy uśmiech:):) I że podobam się panom z wąsem:):):) A w  ów piątek chodziłam uśmiechnięta miedzy innymi dlatego, że dzień wcześniej gościliśmy niesamowitą ekipę z BRAND SUPPORT, która kręciła w naszym ogrodzie spoty reklamujące pewną SŁODKĄ akcję:) Nic na razie więcej nie powiem, w końcu wszyscy lubimy niespodzianki, prawda :)? Kolejny raz w życiu doświadczyłam dziecięcej radości z powodu spotkania drugiego człowieka. Kolejny raz poczułam niesamowitą sympatię do ludzi, których zobaczyłam pierwszy raz w życiu, wiedząc od razu, że zrozumiemy się w pół słowa. Gdy zawodowe kontakty owiane są z obu stron dobrymi chęciami i zwykłą ludzką życzliwością, a cały dzień wypełniony szczerym śmiechem - to praca przestaje być pracą:) BA - nawet pogoda zaczyna Ci wtedy sprzyjać:) Aurelia, Karola, Aga, Leszku, Rafał - DZIĘKI! wielkie, to był świetny dzień :) Krótkie migawki z  planu  - użyczone przez moich gości bo tym razem - byłam po drugiej stronie obiektywu.... Nawet Hrabia załapał się na dużo czułości:):):):
 
 

 

 
 
 
Przez ostatnie 4 tygodnie pracowaliśmy z Pawłem tak ciężko i w tak zwariowanym rozkładzie dnia, że odpoczywając wreszcie w niedzielę ...poczuliśmy się obydwoje po prostu dziwnie:) Prace mają się jednak ku końcowi i widać światełko w tunelu. Udało mi się dociągnąć do końcowego etapu projekt WARZYWNIK. Udało się zaolejować wszystkie nowe dechy tarasowe, pomalować donice oraz całe szkielety zadaszenia. Udało się nawet zrobić montaż. I choć mieliśmy oczywiście fizyczną pomoc we wszystkich pracach, to i tak jestem niesamowicie dumna z naszego samozaparcia:) Już niedługo na blogu relacje z wszystkich prac i nowy/stary taras w letniej odsłonie...:)
Dziś jedynie małe migawki z placu budowy. Oczywiście cała domowa i ogrodowa fauna uczestniczyła z wielkim zaangażowaniem...ze ślimakami  i Malibu na czele:)

Eeeee...chłopaki, a co to za tory? No niezła jaaazda! to jak?...śmigamy w poprzek czy  wzdłuż?
 
pseprasam....człowieki... a po co tu są takie śrubecki?

 

 
 
O zmierzchu w asyście rechoczących z entuzjazmem żab,  Inspektor budowy z głównym wykonawcą dokonywali codziennego przeglądu postępu prac....a ja umilałam nam czas - koktajlami owocowymi. No tak, to moooooożna było pracować:)
Ale mimo miłej atmosfery... przyznaję szczerze, że z ulgą przywitałam ich końcówkę :)
 
 
 
W następnych postach porozmawiamy o tkaninach odpornych na wilgoć - TAK, TAK - istnieją takie! Idealne na tarasy i do ogrodów, oraz o deskach tarasowych. I o samym ich montażu. Będzie pracowicie - szykujcie się:)
 


DESKI TARASOWE czyli SAGA o tym, co może uczynić Cię szczęśliwym lub sfrustrowanym tarasowiczem :)

$
0
0
Jeszcze całkiem niedawno nasz taras wywoływał we mnie poczucie rosnącej niczym gula w gardle - irytacji. Zastaliśmy go tu już "na tacy". Poprzedni właściciele być może zabezpieczyli drewno podłogowe/tarasowe w pierwszym roku używania - w następnym raczej deski zostały zostawione już same sobie. Efekt - widoczny był bardzo szybko. Niezabezpieczona podłoga niezadaszonego tarasu, wykonana z miękkiego drewna iglastego np. świerku lub sosny...bardzo szybko ulega korozji.
Mieszkamy w otoczeniu lasu - co na pewno owym deskom nie pomagało. Deszcze, długo leżące czapy śniegu, zmienne warunki pogodowe, naloty z lasu - trawią takie drewno do samego sedna:) Już w zeszłym roku podjęliśmy decyzję, że robimy generalny remont - przygotowaliśmy się do niego zimą bardzo dokładnie studiując wszelkie możliwości, szukając dodatków, producenta zabezpieczeń do drewna i palety kolorystycznej. Zamarzyła nam się... eteryczna biel, piękne kwiaty, wielkie donice, wygodne meble i przyjazne drewno, po którym moglibyśmy stąpać boso...UDAŁO SIĘ:)


Wiem, że czekaliście na ten post i że wielu z Was jest właśnie w trakcie zakładania nowych tarasów bądź remontowania starych. Mam więc nadzieję, że może pomogę przy dokonywaniu wyboru. Dziś ODCINEK 1 naszej tarasowej sagi : "DREWNO" - a dokładne kwestia jego wyboru.
 
 Z czego możemy zbudować tarasową drewnianą podłogę? Teoretycznie z każdego rodzaju drewna, pamiętać należy jednak, że każde z nich ma swoje charakterystyczne cechy. Dobierzmy je do własnych potrzeb i możliwości finansowych.
 
Drewno sosnowe  - chyba najczęściej stosowany materiał do budowy tarasów drewnianych w naszym kraju. Głównie ze względu na łatwą dostępność i oczywiście na cenę - nie generuje zbyt dużych kosztów. Ale, o ile takie deski są materiałem łatwym w obróbce i wytrzymałym mechanicznie, to już niestety -  niezabezpieczone nie są odporne na działanie niekorzystnych czynników atmosferycznych. Dość łatwo atakują je również grzyby. Charakteryzuje je również dość częste pękanie, a jeśli nie zostały dobrze wysuszone przed montażem -  mogą wydalać z siebie żywicę...dość uciążliwą jeśli chodzi o późniejsze użytkowanie, co wiem z autopsji:). Impregnacja ciśnieniowa - oraz konserwacja MINIMUM dwa razy na rok, to dla desek sosnowych konieczność - jeśli mają nam posłużyć kilka lat. Jeśli zdecydujemy się na sosnę przy układaniu desek tarasowych musimy upewnić się, że wybrane przez nas deski mają odpowiedni poziom wysuszenia oraz że zostały zaimpregnowane pod ciśnieniem. Prosta zasada - im lepiej przygotowane drewno kupimy, tym dłużej nam posłuży. Sosna z latami ciemnieje - w tonację złoto bursztynową.
 
Drewno świerkowe
Drewno ze świerku niestety nie jest zbyt odpornym materiałem, o czym przekonaliśmy się osobiście. Jeśli nie jest odpowiednio zabezpieczane i to rok po roku - na skutek niekorzystnych warunków atmosferycznych bardzo szybko może się odkształcić, pękać, próchnieć, gnić itd.... dlatego powinno być solidnie zabezpieczone od samego początku  - impregnatem wprowadzanym pod cisnienieniem, oraz 2 razy w  roku - olejowaniem, tak jak sosna. Świerk ciemnieje w tonację szarą, jeśli nie jest zabezpieczony drewnochronem.
 
Drewno modrzewiowe
Ostatnio cieszy się chyba w Polsce największą popularnością i już tłumaczę dlaczego.
Otóż materiał ten jest  twardszy od drewna sosnowego,  bardziej odporny na działanie warunków
atmosferycznych jak i na same  uszkodzenia. Co istotne  - modrzewiowe deski są także bardziej odporne na pęknięcia, wypaczenia i nie przyjmują również łatwo grzybów.
Większą popularnością od naszego rodzimego modrzewia europejskiego cieszy się modrzew syberyjski, głównie ze względu na jego miejsce występowania. Rośnie w  surowym klimacie, a co się z tym wiąże -   ma bardzo niski roczny przyrost więc wysoką gęstość. Twardość modrzewia syberyjskiego jest bliska niektórym gatunkom drewna egzotycznego - ale już cena jest zdecydowanie niższa w stosunku do egzotycznych gatunków. Dlatego tak wielu nabywców decyduje się na modrzew syberyjski - za niewygórowaną cenę ma materiał odporny, twardy i łatwy w obróbce.
Fachowcy bardzo sobie cenią modrzew syberyjski za możliwość dość długiego użytkowania. Przy dobrej pielęgnacji nasz taras wykonany z tego drewna wytrzyma nawet 15 - 17 lat. Deski modrzewiowe ciemnieją w tonację srebrną. Niektórzy preferują właśnie taki ich naturalny kolor uzyskiwany z wiekiem - i zwłaszcza na elewacjach zabezpieczają jedynie bezbarwnym olejem do drewna.
 
 Drewno dębowe
Tu powinno paść takie ładne słowo: PREMIUM:) Drewno dębu bowiem jest najtwardszym rodzajem drewna w naszym kraju. Bardzo odporne na wilgoć, grzyby, na odkształcenia. Z doświadczenia użytkowników wynika, że na skutek działania bezpośrednich promieni słonecznych - znacznie ciemnieje.  Cena za te jakże pożądane cechy jest oczywiście wysoka....jednak niższa od cen drewna egzotycznego. Bardzo często stosowane jako materiał do podłóg - w mieszkaniach czy domach, rzadziej ze względu na koszty jako materiał na tarasy czy altany.

Drewna egzotyczne ( np. Tatajuba, Iroko, Heban, Ipe) - tak określane jest drewno pochodzące z krajów nieeuropejskich, np. z Azji, Ameryki południowej i z Afryki. Charakteryzuje się ogromną trwałością oraz tym, że starzeje się praktycznie nie zmieniając koloru. Bogactwo kolorystyczne egzotycznych gatunków może przyprawić o zawrót głowy - począwszy od bardzo jasnej prawie białej barwy, poprzez ogniste czerwienie i pomarańcze, skończywszy na głębokich szarościach czy czerni. Jeśli do tego dodamy bajeczne usłojenie czy niespotykane w krajowych drewnach połyskujące smugi - trudno się dziwić, że ma tylu zwolenników. Drewno to nie wymaga częstych konserwacji. Materiał idealny - a jedyny minus jaki znaleźliśmy to cena. Jest adekwatna do tego co sobą reprezentuje.

 Sosnę i świerk odrzuciłam bez zastanowienia, obcujemy z nimi od wielu lat, wiem jak się zachowują, wiem jakie przeboje mieliśmy z deskami sosnowymi, które po zimie zaczęły rzewnie płakać żywicą:) I co się stało ze świerkiem po kilku latach. A że postanowiliśmy zbudować taras solidny, z zamysłem by służył nam dłuuuugie lata - wybraliśmy świetną jakość za dobrą cenę - czyli MODRZEW SYBERYJSKI.
Jeśli będziecie rozglądali się za deskami modrzewiowymi jak my, uważajcie na sprzedawców o niekoniecznie prawych zamiarach:). Spotkałam się kilka razy z sytuacjami, że oferowano modrzew NIBY syberyjski...ale cena była  niepokojąco niska. Niestety - nie ma takiej możliwości, by dobrze przygotowany modrzew był w cenie sosny czy świerku. A modrzew syberyjski jest jeszcze droższy niż nasz rodzimy. Problem też może pojawić się, jeśli zechcecie kupić deski DŁUGIE  - np. 6 metrowe, w jednym kawałku. Znalazłam tylko kilka punktów sprzedaży w Polsce, które taką długość, a przede wszystkim możliwość dowozu takiej długości desek oferowały. Większość sprzedawców proponuje deski o długości do 3 - góra 4 metrów. Nam zależało, by były montowane w jednej długości, a nie w kawałkach.  Przy kupnie trzeba zwrócić również uwagę na wilgotność drewna, na to czy deski nie mają zbyt dużo sęków, czy są prosto przycięte ( co niestety nie jest oczywistością). No i cóż....tak wyglądało nasze 25 metrów szczęścia tuż po przywiezieniu. Oczywiście, od razu znaleźli się dzicy lokatorzy:)

 
 

A tak wyglądał nasz taras po demontażu starych dech:.....patrzysz i myślisz jedno - KATASTROFA :):):)


Nie martwcie się - w następnych postach będzie już tylko ładnej:)

Naszą metamorfozę tarasu wykonałam we współpracy z TIKKURILA.
Ale o tym dlaczego z Tikkurila, oraz o tym co i jak malujemy, zabezpieczamy i dopieszczamy - dowiecie się już z następnych postów:) ODCINEK 2 sagi....wprowadzi nas w meandry montażu, malowania i .......... Do usłyszenia! :)
 

ODPORNA i piękna:)

$
0
0
Gdy w studio pojawiło się zlecenie wykonania sesji fotograficznej dla tkanin SUNBRELLA, zaciekawiłam się. Zdjęć katalogowych dla firm robimy sporo, niektóre z produktów leżą poza moimi osobistymi zainteresowaniami:), ale niektóre - jak w tym przypadku, zwróciły moją uwagę. Dlaczego? Bo tym razem miały być to tkaniny odporne na WODĘ i przeznaczone do używania na zewnątrz. Nie widząc ich jeszcze, pomyślałam sobie - no dobrze, fajnie byłoby mieć tak już prywatnie - siedziska czy poduchy na tarasie, których nie trzeba w panice szybko znosić z każdym pojawiającym się z nieba kapuśniaczkiem, ale czy to możliwe, że takie tkaniny naprawdę istnieją? Poczekałam cierpliwie na przesyłkę produktów do zdjęć, nałożyłam je na poduszki, siedziska...i zanim w ogóle chwyciłam za aparat - POLAŁAM WODĄ:):):):) i jeszcze raz... i jeszcze... No i co? No i DZIAŁA:)! Pięknie zatrzymywały krople, wystarczyło tylko później strzepnąć. 
 
 
 
 Zdjęcia oczywiście wykonałam, ale najważniejszym dla mnie efektem owej sesji było pojawienie się w naszym domu całego tekstylnego wyposażenia kącika wypoczynkowego. Zachwycona jakością, zamówiłam siedziska na moje "najwygodniejsze na świecie" fotele i do kącika czytelnika:), narzutę na hamak, poszewki na poduszki, podkładki na stolik. Leżą sobie cały czas na dworze, nawet gdy pojawia się deszczyk.  To niesamowite, jak wiele może zdziałać fakt, że nie musisz w popłochu biegać po działce i zbierać wszystkich tekstylnych akcesoriów. Bywało, że miałam naprawdę dosyć - pamiętam takie lata, gdy słońce jak na złość przeplatało się po kilka razy w ciągu dnia z deszczami a mnie po ludzku odechciewało się nosić w tą i  z powrotem poduch na hamak czy siedzisk na fotele. Koniec z takimi wycieczkami:)! Pierwszy raz odkąd tu mieszkamy, odczuwam prawdziwy komfort korzystania z mebli ogrodowych - właśnie dlatego, że nie muszę się już o nie martwić. GENIALNE!  Od razu podjęłam decyzję, że napiszę Wam o tych tkaninach na blogu.
 

Wiem, że wielu czytelników ma tarasy, balkony czy ogrody - z kącikami wypoczynkowymi, jak nasz.  Jeśli również mieliście ten sam "biegający z poduchami":) problem  - to dzisiejszy post jest właśnie dla Was. Po skończonych zdjęciach, w euforii:) poprosiłam firmę o więcej szczegółów dotyczących tkanin SUNBRELLA - skoro mam Wam napisać o własnej radości, wypadałoby jednak również porozmawiać o konkretach. A gdy dostałam już wszystkie dane - byłam naprawdę pod ogromnym wrażeniem. Ale po kolei. Najpierw ulotne chwile złapane w kadr:)
 
 
 
 

 
 
 
 
Okazało się, że marka SUNBRELLA to światowy lider w produkcji tkanin technicznych. Tym bardziej poczułam się wyróżniona, mogąc dla nich pracować:) To w  USA, w latach 50tych, zaczęła się ich historia - wtedy to cała produkcja była podporządkowana pod  amerykańskich MARINES. Tkaniny OUTDOOR'owe zaś,  które powstały później, w latach 90tych - w bardzo szybkim tempie zdobyły rzesze wiernych użytkowników. I nie ma się co dziwić. Większość produkcji tkanin SUNBRELLA odbywa się w tej chwili we Francji, a Francuzi - wiadomo, słyną z dobrego smaku, nienagannego gustu i jak nikt inny potrafią łączyć ze sobą desenie i kolory. Sunbrella stała się marką bardzo rozpoznawalną na całym świecie. Co tu dużo mówić, reprezentuje połączenie, które osobiście uwielbiam: świetną jakość z bogatym wzornictwem.  Jeśli napiszę jeszcze, że to tkaniny odporne na wodę, nie "bojące" się brudu i plam -  bardzo łatwo czyszczą się samą wodą i piorą w niskich temperaturach (co osobiście przetestowałam,  nasz Leoś bowiem ma ogromny TALENT w sprawdzaniu akurat  tych cech nowych poszewek:); oraz że nie przepuszczają słonecznego światła i promienia UV oraz są  w 100% oddychające,  to czyż nie uzyskujemy przepisu na zewnętrzną  tkaninę idealną?:) Oj, zapomniałam jeszcze o jednym - ich kolor jest chroniony przez co najmniej 5 lat. Jakby pozytywów było za mało:) Oto moje, już prywatne wybory - tkaniny Riviera White Toupe (ta w paseczki, idealnie komponująca się z naszymi fotelami) oraz Mac curacao, Mac mohito, Sorbet i Jade - to te radosne, kolorowe poszewki wykorzystane przy moim kąciku czytelniczym. I co najważniejsze - one naprawdę tam sobie leżą i leżą:) cały czas. Do wyboru jest aż 161! tkanin, z których można skomponować własne elementy kącików wypoczynkowych na zewnątrz.
 
 
 
 
 
 

A z takich ciekawostek - flaga USA, którą Neil Armstrong wbił w powierzchnię księżyca była właśnie zrobiona z tkanin Sunbrella :)  Zaś 2 lata temu zdjęcia satelitarne potwierdziły, że wciąż można zobaczyć na tej fladze gwiazdki i paski. Opowiedziałam o tym Pawłowi, na jakich poduchach się wyleguje - oczywiście założył, że go bezczelnie, jak zwykle wkręcam:):) -  (my lubimy sobie robić tego typu żarty:) - ale to prawda.
 
Pisanie dzisiejszego postu sprawiło mi dużą przyjemność. W zalewie bylejakości  produktowej, wyłuskanie takich perełek i możliwość podzielenia się nimi z Wami - sprawia, że prowadzenie bloga ma w moim odczuciu trochę poboczną, oprócz rozrywki:) misję. Bardzo często piszę bowiem  na Green canoe o jakości. O tym, jak my, jako rodzina dużą uwagę przywiązujemy w codziennym życiu do  jakości właśnie i to zarówno jakości jedzenia, mebli, rzeczy....jakości samego życia w końcu.  I nie zamierzam z tego zrezygnować:) Będę nadal Wam takie perełki i na blogu i w magazynie pokazywać.
 
Miałam typowo zawodowy kontakt z centralą firmy, ale uprzedzając Wasze pytania:):) - dowiedziałam się, że jeśli chcielibyście indywidualnie zamówić dla siebie pokrowce, zadaszenia, poszewki, czy co tam jeszcze nie wymyślicie:) z tkanin SUNBRELLA - to jest taka możliwość i można to zrobić tu:

STUDIO COSMONOVA
ul. Pokorna 2 lok.14 - Warszawa
telefon - 22 535 32 41, e - mail: showroom@cosmonova.pl

Od jakiegoś czasu takie poranki jak ten - nie ruszają mnie ani trochę:) No i o z tego, że w nocy padało? :) podchodzisz, strzepujesz - i już:)



U nas dziś właśnie taka aura - ni to pada...ni to nie pada....jesienna w klimacie mżawka. Tak też lubię:) Druga kawa, zabazgrany do granic możliwości kalendarz na dziś...no fajny dzień po prostu! :) 
Do usłyszenia moi mili! Za chwilę opowiemy blogowo drugi odcinek naszej SAGI tarasowej:)
ale to za momencik :) 

Wasza Zielona czółnowa, schowana wtorkowo przed deszczem:)


 
 

 

SIŁA tła.

$
0
0
Nie doceniamy go często...  TŁO - coś, co nie gra pierwszych skrzypiec, a jest jednak bardzo ważne. Bo tak naprawdę to dzięki niemy nasze wnętrza, ogród, a nawet nasz wygląd ma taki, a nie inny charakter. Wielu ludzi jest przekonanych, że np. styl domu tworzą jedynie dodatki, charakterystyczne lub modne meble, wyraźne motywy graficzne...itd. Owszem - to wszystko jest ważne, tylko że jeżeli na danej przestrzeni WSZYSTKO JEST TAK SAMO WAŻNE - to tak naprawdę nic nie jest ważne i nic nie jest widoczne. Tło pomoże WYEKSPONOWAĆ elementy, na których nam zależy - bądź je PRZYGASIĆ, albo na odwrót - WCHŁONIE JE bezlitośnie. Jeśli jest źle dobrane do całej koncepcji - nie pomogą ani drogie meble, ani najciekawsza grafika, ani modne dodatki. Ale nie będę dziś pisała o wnętrzach, a o ogrodzie. Raz, że zaniedbałam ostatnio moich ogrodniczych czytelników, dwa - dostaję w ostatnich tygodniach tyle e-maili z "zielonymi pytaniami", że postanowiłam w końcu pogawędzić o ogrodniczych sprawach. A tło w ogrodach to naprawdę bardzo istotna kwestia.
 
 
Gdy pierwszy raz ludzie wchodzą do naszego ogrodu, słyszymy często - " Tu jest jak w bajcie!" albo: " Nigdy nie widziałam tak przytulnego ogrodu!"  PRZYTULNY:) -  ciepły w odbiorze, sprawiający wrażenie ...domowego w charakterze "pomieszczenia". Jestem dumna, gdy słyszę tyle pochwał - bo dokładnie o taki efekt przez wszystkie lata, gdy go z Pawłem tworzyliśmy zabiegałam. I zdradzę Wam dziś mój największy sekret:) - TŁO! 
 
Zaczynając swoją przygodę z naszym ogrodem, przeglądałam mnóstwo albumów, stron w necie, magazynów tradycyjnych i internetowych. Zwróciłam uwagę na jeden aspekt, który właściwie wszędzie się pojawiał - wszędzie tam, gdzie przestrzeń była pięknie zamknięta na końcu dobrze dobraną roślinnością lub elementami architektury ogrodowej - dany kadr wyglądał bajecznie. Jeżeli natomiast za choćby najpiękniejszą rośliną na świecie widniała brzydka siatka czy jakieś zaniedbane badylki - ...nie można było skupić uwagi na owej roślinie. Brzydota tła skutecznie ją odciągała.
Bo tło w ogrodzie jest dokładnie tak samo ważne - jak we wnętrzach:)
 
 
 
 Zanim zaczęłam więc skupiać się na roślinach, które miały grać pierwsze skrzypce, pomyślałam najpierw  o tych, które pomogą mi te pierwsze wyeksponować. Niektóre z nich - np. krzewuszki,  które za chwile zobaczycie na zdjęciach, czasami same grają rolę królowych - np. wtedy właśnie, gdy kwitą na samym początku lata. Później są już zieloną "ścianą" na której możemy wyeksponować nasze "gwiazdy" kwitnące później. Powszechnie stosowane tuje, u nas są całorocznie zieloną ścianą przykrywającą siatkę ogrodzenia. Albo traktuję je jako wypełniacz - jeśli mam gdzieś miejsce , które ma być tylko tłem właśnie. Jeśli chcę wyeksponować ZŁOTE ( bardzo jasno zielone, lub wpadające w żółty) odmiany roślinek - sadzam za nimi bordowe okazy ...np. pęchęrznice "diablo" albo czerwone berberysy, lub rośliny o ciemnozielonym wybarwieniu.  Na zdjęciu niżej - odwrotna sytuacja, pęcherznica złota jest tłem dla bordowego berberysu.
 
 
Jako tło świetnie sprawdzą się krzewuszki. Na zdjęciach 7 letnia krzewuszka, rosnąca przy dereniu. Kupiona zaraz po wprowadzeniu się, 45 cm maleńka roślinka przez pierwsze 3 lata nie wyglądała specjalnie okazale....a potem...jak buchnęła! :) Posadzona została przed naszą rabata lawendową, tuż przy tarasie. Od strony tarasu tworzy kawałek zielonej ściany. To niebywałe, ale osiągnęła wysokość prawie 3 metrów! Białe kwiatki - to dereń, różowe  - krzewuszka. Zobaczcie, jak ładnie się uzupełniają.  Jest wiele jej odmian - to bardzo wdzięczna roślina i cudowna baza na tło dla  później kwitnących ostróżek, róż, naparstnic, lilii itd. Można z niej tworzyć również żywopłoty - przycinamy je po przekwitnieniu.
 
 
 



 
Osoby, które dopiero stawiają swoje pierwsze kroki - przy małych czy dużych ogrodach, często są wystraszone. Ile to razy piszecie do mnie z lekka spanikowani, że tak mało wiecie na temat roślin. Bo np. do tej pory mieszkaliście w bloku i taka wiedza nie była Wam w ogóle potrzebna. NIE BÓJCIE SIĘ:)! Ogród może się okazać dla Was najwspanialszą przygodą, pełną niespodzianek i wzruszeń. Nie szkodzi, że nie macie ogromnej wiedzy. Każdy, nawet najbardziej doświadczony ogrodnik - musiał się kiedyś UCZYĆ:) Wy również możecie. Internet, blogi o tematyce ogrodniczej, sąsiad z pięknym ogrodem - jestem pewna, że wszędzie tam znajdziecie pomoc i odpowiedzi na wszystkie pytania. A jeśli nawet na początku przeżyjecie jakieś ogrodowe niepowodzenia, jeśli nawet coś Wam się nie uda....NO TO CO Z TEGO :):):)? Wiecie ile roślinek musiałam tu przesadzać? Bo okazywało się, że moją wizję miały bardzo - ale to bardzo w nosie:) I nie chciały rosnąć w konkretnym miejscu. Żeby było śmieszniej, często zdarzało się, że świetnie rosną w miejscach książkowo zabronionych. Np. mamy jeden okaz różanecznika, który jak wariat pyszni się w pełnym południowym słońcu! Mnie już tu nic a nic nie zdziwi:) Do naszego ogrodu podchodzę dziś na zupełnym luzie. Oj przeciągnęliśmy się nawzajem kilka razy:) Nauczył mnie na pewno -  raz: pokory, dwa: dziecięcej radości z małych sukcesów. I nabrałam też sporego dystansu do kategorycznych "to wolno, tego nie wolno" wypowiadanych przez zawodowych ogrodników - mój ogród bowiem nie raz nie dwa im równie kategorycznie zaprzeczył:) Każdy kawałek ziemi ma swoje tętno...swój jedyny niepowtarzalny skład gleby, warunki atmosferyczne panujące wokół - to one zadecydują o tym jakie rośliny poczują się u Was świetnie, a jakie nie i gdzie je trzeba posadzić.   Pisząc dziś o dobrze dobranym tle chciałam ułatwić Wam pierwsze kroki.....Jeśli zadbacie najpierw o TŁO każdego zakątka,  - potem każda posadzona tam np. kwitnąca roślina będzie się pysznić i wzbudzać zachwyt. To naprawdę działa! :)
 
Dobrze...koniec gadania na dziś...Nasze tła i królowe pierwszego planu:
 
 
Tło - tuje braband i migdałek kwitnący wiosną. Potem, na drugim planie: powojniki,  m.inn widoczny błękitny Blue Angel - pną się po tujach, potem ostróżki ( te białe strzeliste kwiatostany), a pierwszy plan - lilie. Poniżej powojniki pnące się po tujach, przed nimi róże. Świetnym tłem dla roślin - np. wszelkich pnączy, są również ogromne pnie starych drzew i świerki: 
 




 
Na spokojnym zielonym tle, lub na tle jednolitej w kolorze architektury ogrodowej ( typu pergola, płotek) dobrze wyglądają wyraźne akcenty kolorystyczne - u nas są to: błękity, fiolet, mocny róż, bordo.
 
 
 
 

 

 
 
 


  
  
  

 
Liczę na to mocno, że dzisiejszym postem zachęciłam wszystkich dopiero co raczkujących w ogrodosferze do własnych poszukiwań ulubionych roślin:). Że poszukacie swojego tła i własnym ogrodem będziecie się po prostu BAWIĆ - w malowanie obrazu:)
Doświadczeni ogrodziarze...od razu wyłapali zapewne jak wiele na tych zdjęciach jest clematisów:).
 
Uwielbiam je!!!! - w naszym ogrodzie to właśnie te rośliny są często królowymi pierwszego planu...ale o tym - następnym razem.
 
Czy jeszcze czyjaś krzewuszka u moich ogrodowych czytelników tak mocno jak nasza pnie się ku górze?:):):)
 
z zielonymi pozdrowieniami - WASZA CZÓŁNOWA :)!

p.s. Niesamowita Ila :) w komentarzach przypomniała mi post, w którym piszę o roślinkach z domu babci - domu, którego już nie ma tak naprawdę...o życiu, które było kiedyś, o tych, dzięki którym tak kocham rośliny....TUTAJ znajdziecie ten tekst.. Ilu - jesteś niesamowita, dziękuję Ci bardzo...wzruszyłam się czytając ten tekst i znów wróciłam do tamtego miejsca:) Dziękuję.
 

SAGA tarasowa 2 - malujemy i montujemy.

$
0
0
Już za chwilę letnie wydanie magazynu - na urlopowe relaksacyjne czytanie będzie jak znalazł:) Jak się domyślacie - nie dosypiam w związku z tym, stąd też pomilczałam trochę blogowo ostatnio. Ale już jesteśmy przy mecie -  wracam więc, a dziś "serce" metamorfozy tarasu - czyli JAK TO ZROBIC:)

Wybraliśmy już rodzaj drewna i kupiliśmy odpowiednią jego ilość - czas na zabezpieczanie.
Do metamorfozy naszego tarasu wykorzystaliśmy produkty TIKKURILA:  olej do konserwacji drewna: Tikkurila Valtti Wood Oil , którym zabezpieczyliśmy deski tarasowe, oraz farbę akrylową do drewna Tikkurila Everal Aqua Semi Matt wykorzystaną do pomalowania szkieletu zadaszenia oraz donic. Olejowanie desek ma szerokie spectrum działania - zabezpiecza drewno przed wilgocią i zabrudzeniami oraz ogranicza pękanie powierzchni. Oleje zabarwione zapewniają drewnu dodatkową świetną ochronę przed promieniami UV. To tak jakby jeszcze jedna tarcza ochronna.

 
 

 

Czemu zdecydowaliśmy się na Tikkurilla?  Kilka lat temu właśnie farbami Tikkurilli pomalowaliśmy elewację naszego domu, która to do dziś wygląda nienagannie. Kolejne malowanie nastąpi raczej z potrzeby chęci zmiany koloru :), aniżeli jakichkolwiek wskazań technicznych. Decydując się na produkty do konserwacji drewna również postawiłam na świetną jakość.
Zbadałam więc możliwości, zlokalizowałam sklepy Tikkurilla w 3mieście i ruszyłam po wybrane oleje - na próbne malowanie. Wiedziałam, że drewno w zależności i od samego gatunku, jak i stopnia wysuszenia  może różnie reagować na nanoszone preparaty. Więc zanim pomalujemy 40 metrów tarasu - warto sprawdzić czy odcień oleju, który wybraliśmy spełnia nasze oczekiwania. Dlaczego o tym piszę? Bo byliśmy z Pawłem na początku zdecydowani na szary odcień podłogi. Zaś po próbnym pomalowaniu kilku desek 3ma wybranymi odcieniami wiedzieliśmy już, że szare zabarwienie w naszym przypadku zbyt zaciemniłoby letnie wejście - z tarasu do domu. I że jednak najjaśniejszy odcień okazał się strzałem w 10kę.  Szary odcień wykorzystamy przy tworzeniu nowego stołu ogrodowego ( który pokażę Wam w kolejnym poście), zaś na podłogę tarasu wybraliśmy olej o odcieniu Lumi 5060.

 

 
Przy próbnym malowaniu, od razu sprawdziłam też chłonność desek. Okazały się bardzo dobrze wysuszone - przyjęły 3 warstwy oleju, i z taką informacją poprosiłam w  Tikkurilla o dokładne wyliczenie potrzebnej ilości litrów na naszą powierzchnię. Ilość nanoszonych warstw zależna jest od stopnia wysuszenia drewna oraz od grubości samej warstwy nakładanego oleju - jeśli nakładamy go cieniutkimi warstwami  - może być ich więcej. Od ilości nałożonych warstw zależeć będzie nasycenie koloru w przypadku olejów barwionych. Zanim zaczniecie działać - pamiętajcie, że oleje do drewna możemy stosować tylko na surowe drewno, niczym wcześniej nie zaimpregnowane - wyjątkiem jest tu drewno wcześniej olejowane.
Samo nakładanie oleju jest dość łatwe. Najlepiej nakładać go pędzlem, cienkimi warstwami dobrze wcierając i rozprowadzając po desce. W celu lepszego uwidocznienie słoi drewna można po krótkim czasie (10-20 min) od naniesienia produktu usunąć jego nadmiar przy pomocy szmatki, czyściwa lub suchego pędzla. Deski malujemy zawsze pojedynczo wzdłuż słojów drewna. Tak wyglądała nasza "fabryka" przy pierwszym i drugim malowaniu, jeszcze przed montażem:

 
 
 
 
 
 
Ostatnie malowanie zostawiliśmy na sam koniec - już po zamontowaniu desek. Jeśli tylko macie taką możliwość, pierwsze olejowanie zróbcie przed montażem. Tak, by można było dotrzeć z każdej strony desek i je konkretnie zabezpieczyć. Po zamontowaniu i wymieceniu wszystkich wiórków, pyłków itd. - malujemy ostatnią, wykończeniową warstwę:

 
 
Kwestia samego montażu jest już bardzo ściśle związana z możliwościami i warunkami, które macie u siebie. W naszym przypadku taras ma 2 rodzaje powierzchni - betonowy strop oraz mocny stelaż drewniany, na którym mogliśmy zamontować legary. Takie rozwiązanie zastosowali poprzedni właściciele, dostosowaliśmy się więc do niego. Paweł wyliczył odpowiednią ilość potrzebnych legarów, które zamontował na betonowym stropie jak i konstrukcji. Legary - również modrzewiowe -  zabezpieczyliśmy tym samym olejem co deski tarasowe. To w końcu bardzo ważna część tarasu, nie warto na niej oszczędzać - powinny być bardzo solidnie zabezpieczone. Ułożone co 60 cm stworzyły świetną podstawę dla naszej tarasowej podłogi.


 Przy montażu warto zwrócić uwagę na odległości między deskami. Drewno jak powszechnie wiadomo -  pracuje. Potrafi się kurczyć i rozkurczać w zależności od pór roku. Między deskami powinna być więc szczelina, fachowcy najczęściej robią około 5 mm. Warto mieć jakąś miarkę/listewkę, którą będziemy się posługiwali w trakcie przytwierdzania do legarów. Tak to wyglądało u nas:


 
Wszystkie nowe drewniane elementy, które znalazły się na tarasie pomalowaliśmy również produktem Tikkurilla, a dokładnie Tikkurilla Everal Aqua Semi Matt. Farba akrylowa do drewna i metalu znajdujących się zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz pomieszczeń. I co dla mnie było akurat dość ważne przy wyborze -  wyróżnia ją bezpieczna dla zdrowia receptura. Odcień farby akrylowej dobrałam do zaolejowanych już desek, a że wyszły bardzo jasne, akrylowa farba jest po prostu biała. I tym sposobem znów pojawiła nam się wszechobecna już w Green Canoe biel - w środku domu, w moim leśnym biurze, a teraz na tarasie...




Jestem zachwycona naszą nową podłogą. Zaolejowane deski wyglądają bardzo szlachetnie i elegancko. Doceniam również to, jak łatwo się czyszczą. Konstrukcja drewniana czeka jeszcze na dach, będziemy go robili za jakiś czas. Chcemy najpierw zobaczyć jak nam się żyje na owym starym/nowym tarasie...jak rozprasza się na nim światło. Lubię najpierw "pomieszkać" w danej przestrzeni zanim podejmę ważną decyzję dekoratorską czy techniczną.

 
W następnym poście odsłonimy nasz taras po metamorfozie i porozmawiamy o...dekoracjach, meblach, światełkach:) itd. W końcu to owe dodatki sprawiają, że chce nam się na naszych balkonach czy tarasach wypoczywać, prawda? :)
Do usłyszenia niebawem zatem!
 

SAGA tarasowa 3 - odpoczywamy:)

$
0
0
KONIEC PRAC! :):) A w nagrodę zyskaliśmy kolejny salon:) Bo dokładnie takie było założenie. Chciałam, by nasz dom "wychodził" wręcz na ogród.  A taras nie był typowym ogrodowo/altankowym pomieszczeniem, a raczej pozostał jako salonowy w charakterze. Stąd bardzo wygodne meble - dostosowane do ciągłego pobytu na świeżym powietrzu, pledy i nastrojowe oświetlenie. W końcu to właśnie przez tą przestrzeń  wchodzimy w tej chwili do domu - dokładnie wprost do salonu. Główne wejście, sieroco jakoś zostaje letnio pomijane:)
 
 
 

 
 

 
 
 
 
 
Jestem konsekwentna w doborze materiałów, pozostałam wierna moim ulubionym: drewno, kamień, szkło. Już wiecie, że drewniane deski zaimpregnowane zostały olejem Tikkurila, donice i stelaż pomalowaliśmy również Tikkurila - tym razem farbą akrylową, na biało.  Kamień ozdobny - w postaci tzw. kory kamiennej wykorzystałam przy przeskalowanych lampionach jako podłoże dla świec, a  przy wejściu na taras z ogrodu - zastosowałam opaskę granitową. Szkło...jest wszechobecne. Lubię:) Przemyciłam je tu nawet w postaci maleńkich detali - jak kryształkowe zawieszki przepięknie rozpraszające słoneczne promienie...bajkowa wręcz tęcza pojawia się na tarasie przy każdym słońcu na niebie:)
 

 

 

 


 
 
Wprowadziłam jeszcze tak modny ostatnio beton. Ogromne donice, w których pysznią się wystrzyżone tuje i moja kochana lawenda -  zachwycają wszystkich gości. Pamiętam, że gdy przyszły prosto z Danii, od mojej marki ambasadorskiej Lene Bjerre - cieszyłam się jak dziecko. Bo czasami i RZECZY potrafią po babsku ucieszyć:)
 

 


KOLORYSTYKA: konsekwentnie trzymam się zasady złotej trójki. W wersji tarasowej są to: biel, tak wszechobecna w Green canoe, szarości - które mamy również w domu, i mahoń jako odcień drewna występujący w całej małej architekturze ogrodu. Połączyłam tym samym te dwa światy - domowy z zewnętrznym. Z premedytacją nie zrezygnowałam z mahoniu w postaci ścianek otaczających taras. Pojawiło się w poprzednich komentarzach pytanie czy będę je na biało malowała  - wyjaśnię czemu tego nie zrobiłam. Po 1 dlatego, że część elewacji domu jest pomalowana właśnie na ten kolor i to dokładnie przy tarasie, połączyłam wizualnie te przestrzenie.  Gdybym wymalowała na biało ścianki raczej mało naturalnie złamałabym bryłę domu. Po drugie - te ścianki za chwilę zarosną KIWI pnącym, trójklapowym winem, winoroślą japońską i bluszczem. Ten, kto ma pnącza wie, jak trudno dostać się do materiału pod nim - w celach odnowienia np. Przy bieli musiałabym to robić co 2 lata ( mieszkamy tuż przy lesie, non stop jest zielony nalot) Przy brązach, mahoniach itd. - owo czyszczenie będzie dużo rzadsze, nie będziemy zmuszeniu zrywać roślin. Białe ścianki również bardzo wyraźnie zamknęłyby tarasową przestrzeń - a tego chciałam uniknąć. W tej chwili ogród powoli włazi nam przez szczebelki na taras i to on otula przestrzeń zamiast wyraźnych podziałów. Za jakieś 2 lata mahoniu już w ogóle nie będzie widać spod zielonego buszu.
 
 
 
 


 
 
Taras stał się punktem zbiorczym rodziny:) To tu się wylegujemy, czytamy, gadamy do późnej nocy. Nawet nasze zwierzaki nagle zmieniły preferencje i z ulubionych miejsc w ogrodzie zrezygnowały na rzecz okupacji dech. Pod stolikiem jest najbardziej ceniona miejscówka:) A gdy człowieki nie widzą, to można nawet bezkarnie wleźć na stolik i wpylić ich ulubiony serniczek....Oczywiście przy  pełnej konspirze:) 13 letnia Lilou z całej kociej bandy potrafi najlepiej: zlokalizować obiekt, omamić człowieków np. niby drzemką i sam nie wiesz kiedy - zutylizować obiekt, czytaj - pożreć w 5 sekund:)
 

 
Nie wiem czy udało mi się....oddać Wam relaksacyjny charakter tego miejsca i jego sporą przestrzeń:) Starałam się bardzo...
Jak za starych czasów:)...siedzę z kubkiem kawy w ręku, tyle że na BIAŁYCH schodach...wieczorami czekam tu na powrót Pawła. Choćby taki, jak ten poniżej:) To właśnie ten facet moi mili, złapany wczoraj w kadr z zaskoczenia,  montował nasze dechy, złożył całą  konstrukcję na dach, tachał ciężkie donice.....i znosił ze stoickim spokojem moje wszystkie  tarasowe  pomysły:) Kochanie -  DZIEKUJĘ:)
 
 
Oczywiście, dotrzymam obietnicy - i następnym razem porozmawiamy o "smaczkach":) O detalach, które budują nastrój, o tym jak oświetlamy i taras i ogród  - wieczorami.....Na dziś żegnam się z Wami.
Już za CHWILECZKĘ dosłownie, dostaniecie  letnie wydanie GREEN CANOE STYLE :) Mam nadzieję, że przyda się na urlopowy czas - w końcu kiedyś trzeba się zrelaksować, prawda? :)
Słoneczne, najserdeczniejsze uściski moi Czółnowscy! do usłyszenia. :)
 
 
 
Widoczne na zdjęciach:
 
Podłoga: 
* Drewniane dechy/modrzew syberyjski - SKŁADY DRZEWNE
* Zaimpregnowanie podłogi/ olej o odcieniu: LUMI 5060  Tikkurila Valtti Wood Oil
   Zaimpregnowanie donic tarasowych drewnianych i szkieletu konstrukcji dachu -
 
 
Donice
 * Drewniane - Allegro
 * Betonowe - LENE BJERRE/Wonderhome
 * Ceramiczna /vintage na stoliku - VILLA NOSTALGIA
 
Meble
Technorattan  - seria modern/zestaw  GRENADA- DORAM DESIGN
 
Inne: 
* Kryształkowe zawieszki rozpraszające światło - NICZEGO SOBIE
* Lampiony szklane glamour/ beczułki - VILLA NOSTALGIA
* Lampiony szklane z uchwytem sznurem - DO CHATKI
* Lampion XXL szklany prosty bez uchwytu - GREENDECO
* Pled w marokański motyw, z frędzlami -  VILLA NOSTALGIA
* Pled w pasy  - WONDERHOME
* Talerzyk porcelanowy w zygzaki/ GREEN GATE - SCANDISHOP
* taca srebrna, wazoniki ceramiczne LIVEBEAUTIFULLY
 
 

GREEN CANOE STYLE/ lato 2015

$
0
0
Mogę to w końcu powiedzieć:) Już JEST!  - letnie wydanie magazynu i...mój urlop:)
Oddaję Wam dziś wydanie przepełnione słońcem, śmiechem dzieci, pysznościami i odpoczynkiem. Odwiedzimy tradycyjnie już, piękne wnętrza i poznamy ich niesamowite właścicielki.   Powałęsamy się kulinarnie po Paryżu, posnujemy oczarowani po romantycznym ogrodzie  - gdzie 70cio letni Pan Bogdan, podzieli się z nami swoja miłością do róż. Podziałamy wspólnie - macie ochotę na samodzielne wykonanie lampionów? Zawitamy do LULIRAJ - magicznego miejsca, w którym i Wy możecie się znaleźć wraz ze swoimi rodzinami:) - wystarczy tylko odpowiedzieć na pytanie konkursowe. Porozmawiamy tez o książkach, które warto przeczytać, o filmach na których byliśmy....
Jeżeli jeszcze nie dotarliście na urlopy - to letnie wydanie magazynu na pewno sprawi, że zechcecie w końcu odpocząć:). Czego zresztą z całego serca Wam życzę:):):) Pełnego letniego relaksu.
 
Kochani - miłej lektury zatem :), TU czeka na Was ostatnie wydanie. Udanego wypoczynku, słonecznej pogody, przyjaznych wiatrów i prawdziwie WAKACYJNYCH klimatów.
AHOJ  PRZYGODO! :)
 
http://issuu.com/greencanoe/docs/gcs-2015_lato
 

SŁODKIE OPOWIEŚCI

$
0
0
Te moje wcale nie są aż tak słodkie:) Przynajmniej nie wszystkie. Wiem, że wielu z moich czytelników wyobraża mnie sobie,  jako perfekcyjną panią domu. Z wypucowanymi na błysk pokojami, z wszechobecnym porządkiem i  pachnącym ciastem wprost z piekarnika - oczywiście co sobotę i oczywiście zawsze udanym:):):) Kochani - po1. nie wierzę w perfekcyjne panie domu. Po drugie - można o mnie wiele rzeczy powiedzieć, ale na pewno nie to, że jestem perfekcyjną boginią domowego ogniska:). W naszym domu - dokładnie tak samo jak i u Was zapewne  - nie raz i nie dwa rodzi się bajzel niebotyczny - głównie za sprawą najmłodszego:), bywa że jest zamieszanie, bywa że jako babka nie ogarniam domowej rzeczywistości - bo np. ogrom pracy zawodowej mnie przygniata......słowem - toczy się tu normalne ŻYCIE i dzień - jak co dzień. Nie perfekcyjny, nie idealny, ale za to przepełniony naszym śmiechem,  głośnym gadaniem, ciągle dzwoniącymi telefonami itd.... Tak sobie myślę, że bardzo lubię owo nasze nieidealne rodzinne, wspólne bycie:) I wszystkie śmieszne historie, które nam się przytrafiają...I nawet jeśli nie piekę co tydzień dla moich chłopaków pysznych słodkości - to i tak wiem, że kochają mnie najbardziej na świecie:) A jeśli już coś robimy słodkiego - to często wspólnie i się dzieje! :) 
 
Dlatego, gdy dostałam propozycję objęcia roli Jurora w konkursie Bakallandu i Delecty - na WASZE opowieści związane z wypiekami...zgodziłam się praktycznie bez wahania.  I pamiętam też, że pomyślałam - no w końcu fajny kulinarny konkurs!:) Ludzie będą mogli się wygadać, opowiedzieć o swoich wyczynach związanych z ciastami czy ciasteczkami, powspominać, pośmiać się, pożartować - bo przecież słodkie opowieści to nie zawsze peany na cześć boskich ciast, ale również śmieszne wspominki o własnych skuchach:), albo romantyczne historie związane z pierwszą miłością, rodzinne historie sięgające hen hen wstecz....no mnóstwo jest fajnych opowieści związanych z naszymi wypiekami, prawda?
 
 
 
Wraz z pozostałymi Jurorkami - Olą Sową i Kasią Bujakiewicz, czekamy na Wasze historie:) Możecie je zgłosić na stronie www.festiwalwypiekow.pl. My także opowiedziałyśmy Wam swoje:)
A proszę bardzo:
najpierw zaroszenie:

https://www.youtube.com/watch?v=LBZ2EtR-Lks

a teraz nasze opowieści:)

https://www.youtube.com/watch?v=FcKIRjbPHTE
https://www.youtube.com/watch?v=2rTAs1o_4Mo
https://www.youtube.com/watch?v=1o958RtYnZE
https://www.youtube.com/watch?v=oy9f42w7nX4
https://www.youtube.com/watch?v=CGXa_FftBA0
https://www.youtube.com/watch?v=Atl0zAbDbrA

 
 
Z nadesłanych historii wybierzemy 100, które trafią do WIELKIEJ KSIĘGI Z WYPIEKAMI. Tak, tak:) Już jesienią będziemy mogli mieć na półce słodką księgę kucharską ze swoim czy rodzinnym  przepisem:)!
 
 
 
Mam również przyjemność być Dyrektorem artystycznym tego wydania.
Dopilnuję by Wasze przepisy były pięknie wystylizowane i  sfotografowane:) A z taką ekipą, z którą przyjdzie mi pracować  - powinno wszystko pójść  słodko i jak po maśle, bo .......
 
 
Słodkości z Waszych przepisów przygotowywał będzie bowiem do naszych sesji  -  David-Gaboriaud, znany Wam na pewno z kanału kuchnia.plus i swojego programu "David w Europie". Kucharz z zamiłowania,  propagator slow food,  idei celebrowania posiłków i delektowania się jedzeniem. A prywatnie - niezwykle sympatyczny, pogodny człowiek:)! Jak sam mawia: "Jestem w połowie Francuzem i nie zawaham się tego użyć :):) "
 
 
Cały zespół, pracujący przy tym wydaniu ( a trochę nas będzie! :)  poznacie w trakcie prac - obiecuję na bieżąco zdawać Wam relację z planu, to już w  sierpniu.
 
 
Ale teraz - kochani, CZEKAM NA WASZE OPOWIEŚCI! :):):) Zgłaszajcie je na stronę www.festiwalwypiekow.pl
 
dziś na pożegnanie - SŁODKIE BUZIAKI:)!!!!
 
p.s. a my właśnie, w tzw. międzyczasie przy pisaniu tego posta,  popełniamy wakacyjną tartę z jagodami:). Wczoraj Pablo z Leosiem z wycieczki rowerowej przywieźli 2 ogromne słoje pięknych jagódek..:)...połowy już nie ma - druga się zapieka.
PA - słodkiego dnia wszystkim! :)
 
 

A po co Ci TO?... czyli o tym dlaczego tak uwiera nas czyjś wysiłek....

$
0
0
Dziś nie dość, że przewrotny tytuł:), to i treść będzie niekoniecznie jednotematyczna. A że będzie jej dużo - więc lepiej zróbcie sobie podwójną kawę:):) 


Teoretycznie popiszemy dziś o warzywniku, jednak przy tej okazji chciałabym poruszyć jeszcze jeden temat, który w ostatnich latach prywatnie mnie uwiera. Ciekawa jestem również Waszego zdania, chętnie usłyszę o Waszych doświadczeniach.

Jest jedno zdanie, na dźwięk którego dostaję rzucawki. Słowo.
Owo zdanie brzmi: A NA CO CI TO?...ewentulanie " CHCE CI SIĘ????- zawsze wypowiadane z nutą lekkiego obrzydzonka. Bo zrobiłam coś - typu warzywnik choćby, co wiąże się z dodatkową pracą.
 
Tak, jestem pracowita. Nawet bardzo. I piszę to bez zbędnej kokieterii - taka po prostu jestem.  Zazwyczaj robię po kilka projektów jednocześnie, w galopującym tempie co prawda, ale udaje mi się łączyć życie zawodowe z obowiązkami mamy i żony. Owszem - bywam bardzo zmęczona. Nikt mnie nie zmusza do działania, nikt mi nic nie każe - mam własną firmę i  jestem takim freekiem:) -  na własne życzenie - BO LUBIĘ. Mało tego - mam czelność na dodatek lubić siebie:). 
Sukcesy okupione tak ciężką pracą tylko mnie jeszcze bardziej motywują. Wiem, że mało ludzi pracuje w takim tempie jak ja i tak mocno angażuje się w swoje obowiązki - bo widzę z kim pracuję na co dzień. ALE, to że inni ludzie nie są tacy jak ja, nie oznacza, że powinnam ich zmuszać  - wprost lub między zdaniami, żeby nagle zechcieli się ze mną zrównywać, prawda? Albo dawać im odczuć, że według moich standardów są leniami?
 
Dlaczego więc ludzie, którym ...nazwijmy to ładnie -  mało co się w życiu chce, z pogardą zadają tego typu pytania tym, którym owszem się chce? Albo inaczej jeszcze - dlaczego Ci, którzy np. dużo podróżują z pogardą odnoszą się do tych, którzy wolą domowe pielesze? Albo - Ci którzy pracują w korporacjach z pobłażaniem patrzą na tych, którzy wolą być "na swoim" tudzież pracować w dużo mniejszych firmach - LUB NA ODWRÓT - Ci, którzy wynieśli się na wieś z litością patrzą na "korpoludków". Czemu zabieramy sobie prawo bycia RÓŻNYMI ??? ORYGINALNYMI ???  UNIKATOWYMI ??? Czemu na siłę tak wielu z nas próbuje ściągnąć ludzi wokół -  do własnego poziomu i to w różnych aspektach? Czemu, gdy ktoś z grona naszych znajomych lub nieznajomych osiąga jakiś sukces nie potrafimy pomyśleć sobie - CO ZA GOŚĆ! :) ależ musi być niesamowitym człowiekiem! Albo - jeśli ktoś chce sobie po cichutku spokojnie żyć, bez sukcesów, fanfar, bankietów itd. - myślimy o nim : ale życiowa oferma?
 
Poznaję ostatnio mnóstwo nowych ludzi - wielu z nich mnie po prostu ŻYCIOWO INSPIRUJE!!!:):) Są inni niż ja - bo np. nie mieszkają na wsi, a w blokach; nie lubią "babraniny" w ogrodzie, jeżdżą do takich zakątków świata...do których ja nie chcę jechać:), uprawiają jakieś zwariowane sporty:), itd. Słowem są tak różni ode mnie. Nie przeszkadza mi to jednak, by zobaczyć w nich te wszystkie wspaniałości - których nie widzę u siebie i je DOCENIĆ. Moja najlepsza przyjaciółka, siostra rzekłabym, jest jak dla mnie korporacyjnym przykładem pracownika roku:) Bardzo sumienna, niesamowicie zdolna, od wielu lat obserwuję jej zmagania, awanse, projekty korporacyjne, które prowadzi, jej ogromne zaangażowanie. Jak myślicie - łatwo jest nam się dogadać? OCZYWIŚCIE ŻE TAK! Bo obie po 1. dajemy sobie prawo do bycia różnymi, po drugie lubimy i szanujemy się po ludzku, doceniając równocześnie to swoje zaangażowanie - każda z nas ma podobne podejście do pracy... Czy to ważne więc co tak naprawdę robimy? Ona chętnie poznaje "mój świat", gdy u nas jest np. - pracuje ze mną w ogrodzie, teraz właśnie w warzywniaku:), pyta o zdjęcia, o aktualne moje projekty.  Ja z uwagą słucham, gdy mówi o swojej korporacyjnej pracy - raz, że też kiedyś byłam panią w szpilkach i garniturze:) więc wiem jak to jest, dwa, że najzwyczajniej w świecie, jej świat mnie interesuje, bo to ważny dla mnie człowiek. Jesteśmy INNE, jak tylko mogą być inne kobiety, ale nigdy od niej nie usłyszałam - " na co Ci to" ?

Jest jeszcze inny aspekt owego "zrównywania", który coraz częściej obserwuję wokół. To się ładnie od lat zresztą, nazywa "inspirowaniem". Zamiast szukać swojej drogi życiowej, szukać w sobie czynnika, który wyróżniłby kogoś zawodowo, nadał mu jedyny, charakterystyczny sznyt -  ludzie wolą (bez żadnych wyrzutów sumienia i autorefleksji)  ZABRAĆ czyjąś ideę, pracę, pomysł, a nawet styl  - który się już sprawdził i przyniósł już komuś sukces,  trochę to zmienić i zaadaptować do swoich potrzeb. Mamy społeczne przyzwolenie na KOPIOWANIE. Na podkradanie, na przerabianie... Na podróbki, na zalewające nas "TO SAMO, tylko trochę inaczej" ...To także jest forma zrównywania. Mechanizm działania jest zawsze ten sam - "inspirujący się" człowiek obserwuje wybraną ofiarę:), patrzy co ona robi, jak to robi, myśli sobie - JA TEŻ UMIEM TAK SAMO, TEŻ CHCĘ TO ROBIĆ - a potem zabiera sobie główną ideę, z lekka ją tuninguje, nadaje swoje logo - i już...gotowe. Znacie to skądś?

Ludzie, którzy kradną drugiemu człowiekowi jego pomysł na życie i zabierają unikatowość tego co robi, podążając CZYJĄŚ a nie swoją ścieżką, naśladując, przerabiając... muszą być bardzo nieszczęśliwi. Człowiek spełniony, znający własną wartość, LUBIĄCY SIEBIE, wierzący we własny talent i kreatywność, poukładany wewnętrznie - nie sięgnie po cudzą pracę czy pomysł, styl. Bo po co niby? Przecież sam potrafi zrobić coś od początku do końca:) WYMYŚLEĆ, nadać temu marzeniu  realny wymiar, a później je zrealizować. Sprawia mu to satysfakcję, buduje jego wewnętrzne poczucie wartości.
Ktoś, kto ma zaniżone poczucie własnej wartości - zawsze będzie naśladował innych ludzi... żeby cos udowodnić, żeby na coś zasłużyć, żeby sobie samemu wmówić, że też jest TAKI jak oryginał.

Mam nadzieję, że ten tekst przeczyta być może ktoś, kto właśnie chciał sobie "POŻYCZYĆ" czyjś pomysł na biznes, czyjś styl, czyjąś charakterystyczną cechę... Może zanim to zrobi i wytworzy kolejne  "prawie to samo", urządzi swój dom "prawie tak samo", ubierze się "prawie tak samo", będzie robił zdjęcia "prawie takie same", zechce zawodowo funkcjonować "prawie tak samo"..... - zajrzy jednak w głąb siebie...i spyta - hej! czy Ty naprawdę nie potrafisz samodzielnie? Czy naprawdę chcesz kopiować styl życia drugiego człowieka? Czy naprawdę nie masz swojego własnego marzenia do zrealizowania? Naprawdę jest w  Tobie aż taka wielka dziura? 


Nie lubię zrównywania...Od najmłodszych lat wyszarpywałam się ile sił w sercu - nosiłam dziwne ciuchy:), moja mama bywała załamana:),  malowałam komunistyczne trampki kolorowymi farbami, komponowałam własne piosenki - żeby móc samodzielnie wyśpiewać co mi w duszy grało a nie cudzymi słowami. A dziś - mam leśne białe biuro - choć to pomysł dla wielu dziwaczny:) i organizuję 400 metrowy warzywnik....w którym trzeba TYRAĆ:) pielić i inne takie:) - choć nie muszę tego robić... I bywa tak, że jadę na jakieś ważne spotkanie biznesowe, ładnie ubrana w szpileczkach z teczuszką:).... Już prawie że wychodzę z domu, nagle widzę swoje dłonie....i w panice biegnę do łazienki -  szczoteczka, sok z cytryny - bo przecież przy pieleniu moje dłonie dostały dziwnych czarnych szlaczków w skórze...no nie można z takimi iść "na salony" :)
Mam to wszystko - na własne życzenie:):)



Niech Was nie zwiodą moi mili poniższe piękne obrazki:) Na początku bowiem było bardzo brudno, pracowicie, i mało estetycznie....Zrównywanie skarpy, kopara, nawożenie ton ziemi, obornika, kompostu - 2 tygodnie. Zbijanie ścianek oporowych - 2 dni. Potem 4 dni czysto fizycznej pracy z grabiami i łopatą - tworzenie grządek i dzielenie na funkcje... wkopywanie trejaży, malowanie, sianie... - kolejne 5 dni.
Gdyby ktoś mi kazał jeszcze raz powtórzyć te wszystkie czynności - BRRRRRRR... :):):)

Na początku była naprawdę ostra praca. Teren, na którym wymyśliłam ogród warzywny to skarpa. Tak zakręcona w swoich spadkach... że nawet nie chcę tego wspominać. Musieliśmy najpierw ją doprowadzić do stanu, by można było zamarzyć choćby o płaskiej powierzchni. Dopiero wtedy nawoziliśmy ziemię.







Po pierwszym nawiezieniu i rozparcelowaniu, w końcu ukazało się światełko w tunelu:





Ta ścianka którą widzicie to zapora z jednej strony warzywnika - jego koniec. Skarpa była na tyle duża, że mimo wyrównywania terenu, musiałam w jednym miejscu zastosować takie rozwiązanie. To tak, jakbyśmy z jednej strony mieli rabatę podniesioną...na bagatelka 80 cm:) i 16 metrów długą. Dechy są osadzone na porządnym stelażu (metalowe bolce wbite w ziemię, na tym słupy drewniane zabezpieczone przed wilgocią, na deskach poczwórnie złożona folia budowlana - przybita do dech od strony warzywnika, tak by drewno nie miało styku z wilgocią.) A tak to wygląda dziś: te wysokie chaszcze, które widzicie - to bób. Zaraz będziemy go zbierać:)

 
 
W warzywniku zastosowałam system kilkunastu rabat z wydzielonymi grządkami. Prowadzą do nich malutkie ścieżki. Chadza nimi sobie często Cziko, bo musicie wiedzieć, że od samego powstania warzywnika...jakoś się chyba nam kot poczuwa - do stróżowania, czy czegoś  w tym stylu :):):):)

 
 
 

 
 


 
 
Cały warzywniak obsiałam dookoła kwiatami - nasturcjami, chabrami, kosmosem, naparstnicą, makami, ślazówkami:) A wejście z ogrodu głównego obsadziłam szalenie długo kwitnącą kocimiętką. Znajdziecie ją w sklepie FUNKIE.PL  - z niego właśnie pochodzą nasze roślinki. Polecam Wam bardzo kocimiętkę - do różnorodnego zastosowania, jest tak łatwa w obsłudze, że naprawdę nawet poczatkujący ogrodnik sobie z nią poradzi, a obfitość kwitnienia i jego długość na pewno mile Was zaskoczy. Oprócz warzywnej części mamy je też w rabatach różanych. Poniższe  kocimiętki - zapraszają w rejony warzywne. Widoczny płotek oddziela 2 funkcje ogrodu - rekreacyjną od żywieniowej.
 
 
 
 Kwiaty otulają nasz cały warzywniak....Nasturcje zalały obrzeża ścianki drewnianej, którą widzieliście wyżej, pięknymi kwiatami. Jesienią z ich nasion - zrobię kapary, przepis podam Wam na pewno na blogu. Dla wszystkich fruwających przyjaciół powiesiłam kilka domków dla owadów - pięknie wyglądają wtulone w rośliny. Powoli zaczynają kwitnąć już kosmosy. Pozwoliłam zakwitnąć też rukoli i kolendrze - uwielbiam ich malutkie białe ziołowe kwiatki:)






 
 


 W części warzywnej mamy jeszcze krzaki porzeczek, agrestu, drzewka owocowe, borówkowy lasek, który tworzyłam TU.W tym roku borykamy się z dwoma plagami - stadami ptaków (głównie szpaczki nas okradają np. z porzeczek:) - zobaczcie jakim stadkiem potrafią przylatywać... a nasze koty mają w nosie:) Najpierw trawnik i robaki z trawnika, zaraz potem - warzywnik i deserek w postaci owoców... no żyć nie umierać:)

 

 
Druga plaga - to mszyce... Miliony mszyc! Bardzo długo była susza - a to dla nich świetne warunki do rozmnażania.  Zaatakowały wszystko, dosłownie wszystko. Począwszy od drzew, skończywszy na każdym warzywku... Hektolitry domowych naparów z czosnku, cebuli, szarego mydła i popiołu poszły na walkę z mszycową zagładą. Wygrałam w końcu:) Wspomagałam się też NATURENEM  Moja marka ambasadorska Substral wypuściła w tym roku środek do mszyc oparty wyłącznie na naturalnych składnikach - rewelacyjny. Jeśli nie chce się Wam bawić w samodzielne robienie domowych naturalnych nalewek antymszycowych, Naturen sprawdzi się w warzywnikach idealnie. I jeszcze jedna fajna rzecz, którą odkryłam jakiś czas temu, i którą chcę się z Wami podzielić. Bo ułatwiła mi bardzo pracę - KLIPSY ogrodnicze, które znajdziecie w dyskoncie Biedronka. O, takie:


Rewelacyjne do pnączy, do przypinania pomidorów do palików - słowem HICIOR:) Bardzo ułatwiły mi  przypinanie roślin; zaoszczędziły sporo czasu, bo sam ruch przypięcia to mgnienie oka. Po sezonie można je zebrać, włożyć do pudełka - na następny rok. Bez żalu pożegnałam mało wygodnie druciki. Uprzedzam lojalnie - w woj. pomorskim wykupiłam wszystkie:):):):):)

Jeśli dotrwaliście do końca dzisiejszego wpisu - możecie przyznać sobie MEDAL.

Uściski kochani zielonoczółnowcy! Do następnego wakacyjnego posta:)
A jeśli ktokolwiek po dzisiejszym wpisie, jednak zechce mi  zadać pewne irytujące pytanie, to odpowiadam od razu  - TAK, CHCE MI SIĘ:)  !!!

Na górze róże...na dole porzeczki:)

$
0
0
To chyba najbardziej wyświechtany  kwiat świata:) Biedna róża z ogrodów zabrana została dosłownie wszędzie. Jest bohaterką kartek okolicznościowych, tatuaży, tapet, torebek, papieru toaletowego, rajstop, porcelany, bielizny, rzeźb z gipsu... ....i już sama nie wiem czego jeszcze. Sama w sobie - królowa. Jako powielany obrazek - niekoniecznie. Osobiście lubię patrzeć na róże w ich naturalnym, np. ogrodowym środowisku, we wnętrzach zaś podobają mi się wyeksponowane jako główny element dekoracyjny w prostym naczyniu - bez dodatków:
 
 
 
 Pamiętam, że gdy po przeprowadzce, usłyszałam, że w tym klimacie i tej okolicy róże mi nie będą rosły ...poczułam bunt. Jak to? To ja się wyprowadzam na wieś i nie będę mogła mieć w ogrodzie róż??? - o czym marzyłam już jako mała dziewczynka?....O NIE ! :):):) No cóż, zawsze tak reaguję, gdy słyszę, że "się nie da". No i oczywiście, że się dało. Owszem, gleba w naszym ogrodzie to głównie kwaśne piaski - no ale zawsze można nawieźć czarnoziemu i zbudować dla róż specjalne podniesione rabaty:) Zbudowaliśmy. Z ogromnych kamieni. Róże pnące rosną przy wejściu na taras - właśnie w rabatach podniesionych kamiennych i mają się całkiem nieźle. Reszta różanej rodzinki rozeszła się po całym ogrodzie.
 
 
 
 

 
 Być może nie mam aż tak pięknych efektów jak TE, no ale widząc ogrody różane pana Bogdana, przynajmniej wiem do czego można dążyć w tym temacie:). W zeszłym roku pokazywałam Wam nowo zbudowane leśne białe biuro. Pisałam również o rabacie przyciągającej np. motylki, która umiejscowiona została pod oknami. Wtedy była w powijakach....TUTAJ widać to dokładnie:) Ale zaledwie rok później... Mamy tu po prostu SZAł kwitnienia:) Wystarczyło kilkanaście miesięcy, by wszystkie rośliny zadomowiły się na dobre.
 






 
 
 
 
 
 
Ogród uczy cierpliwości i tego, że czasami na efekt trzeba po prostu POCZEKAĆ:) Mały krzew różany - kupiony dosłownie z trzema pędami, po roku potrafi zszokować ilością pąków. 
 
Równie cierpliwie czekaliśmy na efekty z warzywniaka. Są:) Nasze domowe życie -  urlopowo wakacyjne i pełne rodzinnych klimatów obfituje w dary natury:) Zrywam, zamrażam, pichcę, wkładam w  słoiki:) Duuuużo tego:) :) Slow food - idea tak mi bliska, jest w naszym domu namacalna każdego dnia.
 
 

 


Zamrażając ostatnio nasz bób i przygotowując przetwory z porzeczek  - pomyślałam sobie o ogromnym rynku produktów ekologicznych, który w błyskawicznym tempie rozwija się w Polsce. To, co dla mnie w dzieciństwie było żywieniową codziennością, co codziennością było też dla naszych rodziców - dziś nazywane jest już ekologią. Nie wiem jak Wy - ale mnie napawa ten stan lekkim przerażeniem... Niedługo okaże się jeszcze, że mamy tu, bezwiednie całkiem, malutkie gospodarstwo ekologiczne:):):):)
 
To jak, kto reflektuje na nasze jabłka "nieidealne" w kształcie, ale prawdziwe? I porzeczki prosto z krzaczka? :)
 
Z różano, porzeczkowymi pozdrowieniami,
wakacyjne dziś macham:)

 

A dla Was - GREEN GATE :)

$
0
0
Jestem Ambasadorem marki GREEN GATE na Polskę już 4ty rok :) Niezmiennie zachwyca mnie świetną jakością swojej porcelany jak i samym wzornictwem. Do uroczych kwiecistych wzorów bowiem, firma dołączyła również bardziej eleganckie motywy, a do słodkich pasteli - szarości i beże.
Najnowsza kolekcja, która już za chwilę wejdzie do sklepów - m. inn do SCANDISHOP, który jest fundatorem dzisiejszych nagród,  mogłaby w całości znaleźć się w mojej witrynie...jest przepiękna.


 
 Wiem doskonale, że wielu z Was na punkcie Green gate ma pozytywnego fioła:), więc tym bardziej milej jest mi ogłosić - lekki i przyjemny konkurs, w którym rozdajemy Green gate'owe hity z ostatnich kolekcji! TRZYMAM zatem ZA WAS KCIUKI:)
 
Organizator i fundator nagród sklep SCANDISHOP, postarał się byście mieli prawdziwą przyjemność z wygrywania. Nie dość, że przeznaczył dla Was nagrody rzeczowe, o których za chwilę, to jeszcze możecie SAMI WYBRAĆ dodatkową nagrodę - ze wszystkich produktów Green gate dostępnych w sklepie. Sami zdecydujecie co to ma być:)  Fajnie? 
 
Zaczynamy zatem, oto ZADANIE KONKURSOWE:
 
W komentarzach pod tym postem A. napisz - z czym/kim kojarzy Ci się najbardziej porcelana Green Gate?
Zaś z produktów Green gate dostępnych w sklepie fundatora SCANDISHOP  - o TUTAJ -
B. wybierz ten, który według Ciebie najlepiej reprezentuje tę markę i który chciałabyś/chciałbyś mieć w swojej kuchni:) Dlaczego właśnie ten produkt? Pamiętaj by podać w komentarzu LINK do niego.
 
Myślę, że będzie łatwo się Wam po sklepie poruszać - Scandishop bowiem właśnie rusza z nową odsłoną swojej witryny - jest jasno, przyjaźnie...i wybór, który przyprawia o zawrót głowy:) MIŁEGO BUSZOWANIA zatem i wybierania swojej nagrody !
 

Nagrody:

1. miejsce
Dzbanek SPOT RED i 2 kubki SPOT RED

plus TWOJA wybrana nagroda.

2. miejsce

PLED we wzorki i 2 kubki Ziggy warm grey
plus TWOJA wybrana nagroda.


3. miejsce

2 filiżanki Ditte mint
Plus TWOJA wybrana nagroda.


Na Wasze zgłoszenia czekamy od dziś ( 30 lipiec 2015) do 15 sierpnia 2015. Wyniki ogłosimy 20 sierpnia - na blogu oraz facebooku. Regulamin konkursu dostępny TUTAJ. 
W konkursie mogą również brać udział osoby nie prowadzące blogów ( czyli wpisy anonimowe - prosimy wtedy o dopisanie adresu mailowego do kontaktu), tylko RAZ jedna osoba może umieścić wpis.
POWODZENIA!!!! 


W starym piecu diabeł pali :)

$
0
0
Zanim zacznę - jesteśmy już na INSTAGRAMIE:) O TUTAJ! :) można nas obserwować.
 
A wracając do pieców i diabła:) Pierwszy raz usłyszałam to powiedzenie jako dziecko i przez wieeele lat nie potrafiłam zrozumieć czemu stare piece tak przyciągają diabły:) I choć dziś doskonale wiem, co tak naprawdę kryje się pod hasłem "stary piec" :):):)....i tak gdzieś tam z tyłu głowy widzę rogatego diabła dorzucającego drew do ognia. Dębowych albo bukowych oczywiście - te palą się najpiękniej:)
 
 
Wszyscy posiadacze kominków i palenisk potwierdzą na pewno, że widok tańczącego ognia w domu - zwłaszcza wtedy, gdy za oknem słota, wiatr i generalnie FUJ:) - to najlepszy poprawiacz nastroju. Jeśli mam gorszy dzień, gdy zdarzy się, że witam poranek fochem, niewyspaniem, niepokojem, chandrą  - od razu idę rozpalać w kominku. Nic mi nie poprawia tak nastroju jak trzaskający ogień. Jeszcze tylko poranna kawa - i do przodu:) Wielokroć pytaliście mnie jakiego rodzaju mamy kominek, czym w nim palimy, co mogłabym polecić. No cóż - kominek, którym dysponujemy to sprzęt zastany, który kupiliśmy wraz z domem. Połączony jest z systemem rozprowadzania powietrza praktycznie po całym domu, z czego tak naprawdę nie korzystamy:) Jak się w nim porządnie napali, oddaje tak dużą ilość ciepła do pomieszczenia, że nie musimy włączać rozprowadzania. Świetnie sprawdzają się kominki z płaszczem wodnym - często wybierane jako dodatkowa lub główna opcja ogrzewania domów. Ale jeśli chcecie mieć po prostu kominek sam w sobie, bez dodatkowych opcji rozprowadzania ciepła i tak nastawcie się na to, że może Was porządnie ogrzać. Warunek jest jeden - trzeba w nim palić naprawdę suchym drewnem. Dlaczego? Bo mokre drewno liściaste, np. niesezonowane będzie się jedynie tliło ( i słychać będzie przy tym charakterystyczny syyyyyyyyk). Nie da na pewno ani ciepła, ani żywych energicznych płomieni. Paląc mokrym drewnem, narazimy się na duże straty energetyczne - energia zużyta jest bowiem na odparowanie wody a nie grzanie naszego wnętrza. Przy takim drewnie non stop jest również "zakopcona" szyba kominkowa.
Mokre drewno iglaste zaś - np. sosna, świerki-  jest bardzo żywiczne, w trakcie spalania żywica może np. osiadać w przewodzie kominowym, co doprowadzić może do samozapłonu - mieliśmy takie przypadki u sąsiadów. Podsumowując - TYLKO suche drewno:)
 
 
 
 
Po czym poznajemy sezonowane drewno - jeśli je kupujemy, a nie sami suszymy? Przede wszystkim po wadze. Suche drewno jest o wiele lżejsze niż świeże, dopiero co ścięte. Różnica jest naprawdę duża. Suche drewno ma również w przekroju charakterystyczne spękania - mokre drewno będzie gładkie i w dotyku czasami nawet wilgotne. Sezonowanie drewna wg teorii powinno trwać minimum 2 lata  - wtedy jest najbardziej kaloryczne. Używaliśmy drewna sezonowanego 2 lata  oraz sezonowanego 1 rok - przy paleniu wyczuwa się co prawda różnicę, ale w naszym przypadku nawet to rocznie sezonowane drewno ładnie się spalało.
Niektóre tartaki mają specjalne suszarnie, do których ścięte drewno wkładane jest na okres 2, 3 tygodni - i sprzedawane dopiero po wysuszeniu. To dobra opcja dla "spóźnialskich", którzy np. o kupnie drewna zapomnieli. I od razu się przyznaję, że zdarzyło nam się z niej skorzystać:). Tak podsuszone drewno nie jest  tak mocno kaloryczne, jak to sezonowane, ale zdecydowanie lepiej się pali niż zupełnie świeże.
 
 
Jak sezonować, i co sezonować? Najlepiej drewno liściaste. Nie ma substancji smolistych, które brudzą szybę, pali się równo, bardzo energetycznie i powstaje z niego niewiele popiołu. Paliliśmy już bukiem, olchą, brzozą i dębem. Zostaliśmy przy buku. Czasami dorzucamy brzozę. Dąb jest najdroższy - pali się za to najdłużej i oddaje najwięcej ciepła. Zaraz po nim klasuje się buk - jeśli jest dobrze wysuszony, również będzie nam się ładnie palił. Z brzozą bywało bardzo różnie. Po 1. potrzebuje więcej czasu by przeschnąć - jest pełna soków, które dość długo wyparowują. Po 2. nie jest tak kaloryczna jak buk, nie daje tak dużo ciepła. A gdy trafimy na źle wysuszoną brzozę - to będziemy oglądali tlące się ledwo co polana i słyszeli charakterystyczne SYYYYYYCZENIE, o którym wyżej już wspominałam. Drewno najlepiej jest kupować z wycinki zimowej/wczesno wiosennej i składować - minimum do następnej zimy. Jeśli kupicie je teraz- możecie zużyć dopiero w przyszłym roku, będzie odpowiednio długo przesezonowane:)
 

 
Gdzie suszymy? Najlepiej oczywiście w drewutniach. Dostosowanych do naszych potrzeb. Jeśli ktoś pali rekreacyjnie, wystarczy mu drewutnia na 2, 3 metry kwadratowe. Jeśli zaś ogrzewanie kominkowe pełni zasadniczą rolę w sezonie - trzeba pomyśleć o porządnej drewutni na 12, 14 a nawet 16 metrów.
 
Bardzo ważne, by drewutnia oprócz zadaszenia:) miała w ściankach szczeliny - musi w niej krążyć swobodnie powietrze, wiatr, dochodzić słońce. Tylko wtedy nasze drewno wyschnie dość szybko, nie zapleśnieje i będzie się nadawało do bezproblemowego używania. Widziałam drewno wyjmowane ze szczelnie zamkniętych pomieszczeń - było zatęchłe i popleśniałe.  Fajnie gdyby miejsce przeznaczone na drewutnię było dość przewiewne, najlepiej od południowej, zachodnio południowej strony - wtedy dla suszenia będą najlepsze czynniki atmosferyczne. Nie stawiajmy raczej drewutni np. za domem przy stronie północnej - tam drewno będzie zdecydowanie wolniej schło.
 
 
 
Nasza drewutnia jest duża. Zużywamy w sezonie około 12 metrów drewna.  Podzielona na 3 pojemne komory pozwala na zaplanowanie sezonowania i ułatwia wyjmowanie polan. Jak zwykle w moim przypadku, nabyliśmy ją przez internet oczywiście:):):). Znajdziecie ją  na stronie DREWNOLANDIA.PL a ja na pewno polecę z czystym sumieniem - i to zarówno firmę jak i samą drewutnię. Po pierwsze - świetna obsługa. O jakież miłe zaskoczenie po naszych niektórych "współpracach" z panami wykonawcami. Terminowość, jakość, montaż i ekipa montażowa - bez zarzutu. Spełnili wszystkie moje wysokie standardy - co graniczy z cudem:)  Po drugie - sama drewutnia jest dokładnie taka, jak ją sobie wyobrażałam. Świetnie zmontowana, solidna, ładnie wykończona. Montaż trwał zaledwie kilka godzin - szybko, milo, czysto:) Przyjechała w częściach a panowie ja złożyli sprawnie niczym klocki.  
Jeśli więc ktoś z Was jest na etapie poszukiwania rzetelnej firmy i pięknej drewutni to naszą polecić mogę z zamkniętymi oczami. Jest po prostu bardzo dobrej jakości.
 
 
Wokół drewutni zorganizowałam ogród oczywiście - 2 małe rabaty. Teraz są już ładnie zarośnięte. Wiem, że sporo ludzi traktuje drewutnie trochę po macoszemu, wciskając je w jakiś kąt działki - ja naszą wyeksponowałam. Idąc do drzwi głównych przechodzi się właśnie koło niej i podziwia ogrom bukowych klocków:) Bardzo lubię ten widok:)
 
 
Mam nadzieję, że wszyscy spragnieni drewnianych informacji poczuli się usatysfakcjonowani:) Na pożegnanie dziś, posyłam Wam.....oczywiście, że moje ukochane kadry zielone -  lilie, powojniki, hortensje - opanowały ogród:)
 
 







 
Od jutra poranną kawę przez dłuższy czas będę popijać w Warszawie:) Zaczynamy SŁODKI PROJEKT - maraton zdjęciowy dla Bakalland i Delecta:)  Ależ będzie pracy! Trzymajcie kciuki za efekty:) Postaram się w miarę na bieżąco zdawać relację - na INSTAGRAMIE i na fejsie.
PA! do zobaczenia - na trasie, lub w stolicy:)

Wasza zielona:)


SESJE ZDJĘCIOWE - z czym to się je?

$
0
0
Obiecałam Wam już dawno temu, że napiszę taki post " roboczo - fotograficzny". A, że ostatni tydzień upłynął mi właśnie w studio - lepszej okazji nie będzie. No to starujemy: projekt dla Bakalland i Delecta . Ja mieszałam na planie:), David - kulinarnie...ale my -  to tylko wierzchołek góry lodowej:) Za nami stał cudowny zespół. I kierowanie nim - było czystą przyjemnością.



sesja dla: BAKALLAND, DELECTA
miejsce: Warszawa, SOHO FACTORY/ Studio Whirpool
agencja obsługująca projekt: BRAND SUPPORT
temat: Kulinaria/książka kucharska
art. director: Joanna Marciniak - Wróblewska
fotografia: Rafał Meszka, WoYtek
kulinaria; zespół Davida Gaboriaud
stylizacja: GREEN CANOE Studio: 
Monika Stachowska, Anna WitkiewiczMatylda Rosłaniec

 A tu, proszę, nasz  prawie cały boski team:


Patrząc na "ładne obrazki" czy to w magazynach wnętrzarskich, kulinarnych, czy właśnie w książkach kucharskich, bardzo dużo ludzi myśli, że taka fotografia to żadna filozofia a  praca fotografa, stylisty itd. - to "zabawa". Oglądając smaczne ujęcia, piękne wnętrza itd. przekładamy ów przyjemny odbiór na osobę, która owe zdjęcie zrobiła i wystylizowała. O tym, jak naprawdę wygląda moja praca pisałam już TU. Fotografia studyjna a fotografia wnętrzarska, reportażowa - to są całkiem inne obszary działania, z jednym tylko łącznikiem -  APARATEM:) Nie wypowiem się na temat fotografii reportażowej czy ślubnej itd. - bo to nie moja dziedzina. Ale dziś chciałabym napisać Wam z czym wiąże się praca w studio - i to przy bardzo dużych projektach, właśnie takich jak dla Bakalland i Delecty.
 
 



  
 1. Waga przedsięwzięcia i ludzie 

Przy dużych akcjach, w studio jest zazwyczaj mnóstwo ludzi - a każdy z nich przynosi swoją historię, energię, oczekiwania, umiejętności, obawy, nastrój itd. Jako fotograf - masz z nimi kontakt non stop - otaczają Cię z każdej strony. To managerowie albo współpracownicy -  stylizują, czasami po prostu stoją i patrzą, czasami próbują doradzać, rozmawiać. Słowem  - SĄ. I trzeba się nauczyć z nimi współpracować a czasami po prostu ich "nie widzieć".

Jako art director - musisz ów cały zespół i cały projekt  najzwyczajniej w świecie - OGARNĄĆ:), czyli zorganizować pracę oraz dopilnować, by cały zamysł artystyczny od początku pracy do ostatniego dnia był utrzymany w ustaleniach. Oprócz aspektu artystycznego, ważny jest również ten ludzki - osoba zarządzająca dużym projektem sesyjnym musi być przygotowana na to, aby tak wielki osobowościowy tygiel - płynnie połączyć. Sprawić, by ludziom pracowało się ze sobą dobrze. Często rozwiązywać również na bieżąco ich problemy, by mogli skupić się na dalszej pracy.  Przy sesjach kulinarnych "na żywo" - bardzo ważna jest komunikacja z szefem kuchni i na bieżąco ustalanie dalszych etapów pracy, jak i rozwiązywanie wszystkich problemów - bo te pojawiają się prawie zawsze:) Jeszcze nie robiłam dużych sesji, by nie pojawiły się jakieś "płotki" mniejsze czy większe do przeskoczenia, które zresztą zostawały wspólnie pokonywane:). Przygotować się również trzeba, że w jednej sekundzie usłyszysz z 4 miejsc : "Asia"! - podejdź, potrzebujemy Cię. I tak kilkadziesiąt razy dziennie:) Oraz, że różne nagłe sytuacje wymuszą podjęcie ważnych decyzji dosłownie w kilka sekund. Praca w studio przy "żywych" projektach i przy jednoczesnej presji czasu oznacza zmobilizowanie wszystkich sił, wszystkich uczestników oraz uruchomienie pozytywnego nastawienia. Jeśli masz wokół siebie ludzi, którym się CHCE i wszyscy czują , że gramy do jednej bramki - to możesz sobie wywróżyć pełen sukces:) I w tym miejscu bardzo chciałabym podziękować WSZYSTKIM, z którymi pracowałam przez ten tydzień - kochani, DZIĘKUJĘ Wam z całego serca! Za takie zaangażowanie, za zrozumienie dla siebie nawzajem, za niesamowitą atmosferę, za te śmiechy, które jeszcze mi brzmią w uszach! To nie był mój pierwszy tak duży projekt, ale pierwszy raz w życiu miałam ochotę Wszystkich uczestników zabrać po prostu do siebie do domu :):):) - i spędzić z Wami jeszcze więcej czasu, już bardziej prywatnie. To jest moja wartość dodana tej sesji i prywatny bonus - właśnie WY!!!:):):) 



A dla moich najcudowniejszych na świecie stylistek czółnowych - oddzielne podziękowania. Dziewczyny, nawet przez sekundę mnie nie zawiodłyście - jestem pod ogromnym wrażeniem Waszych talentów, elastyczności i wspaniałych charakterów.

Po 2. System pracy - tak naprawdę każdy projekt generuje inne ustalenia. Jeśli robisz typowe spokojne zdjęcia studyjne np. choćby packshot'owe,  to sytuacja jest dość klarowna - musisz po prostu być dobrym fotografem:), umiejętnie operować światłem, i zaplanować sobie pracę - w takim spokojnym trybie rzadko zdarzają się niespodzianki.
Inaczej wszystko wygląda dla sesji "żywych", gdzie na bieżąco trzeba nanosić zmiany.  Praca dla tego projektu to np. była twórcza jazda kolejką górską:):):). Z tego głównie powodu, że w czasie rzeczywistym były wypiekane ciasta - i potem od razu fotografowane. Moi mili, WSZYSTKIE przepisy, które znajdziecie w "Wielkiej księdze z wypiekami" zostały przez naszą ekipę wypieczone, sfotografowane i oczywiście potem skonsumowane:) - słowem, to właśnie my byliśmy pierwszymi testerami:) Każdy dzień, poza misternie przygotowanym planem działania i ustaleniami zespołów, przynosił nam również niespodzianki. I dosłownie w każdym trzeba było w bardzo elastyczny sposób rozwiązywać wiele sytuacji, które nas zaskakiwały -... oczywiście, że daliśmy radę:)


W systemie pracy na takim planie najważniejsza jest WSPÓŁPRACA. Nie ma nic ważniejszego moi mili. Możesz mieć najlepszy sprzęt na świecie, możesz mieć cudne obiekty do fotografowania, możesz mieć mnóstwo pięknych rzeczy do stylizacji,  możesz mieć nawet i dobre chęci - ale jeśli zespół fotografów nie potrafi współpracować z zespołem stylizacyjnym, i na odwrót, a do tego jeśli zespół artystyczny nie potrafi współpracować z kuchnią  - zdjęcia po prostu nie będzie, albo będzie bardzo słabe. Patrząc na współpracę czółnowych stylistek z fotografami i w ogóle zachowanie wszystkich osób na planie - byłam nieludzko!!! :) dumna i cieszyłam się jak dziecko. Nie ma dla mnie nic bardziej "nakręcającego" zawodowo jak fruwająca w powietrzu SYMPATIA:)  - jak pomoc wzajemna, jak wspólna chęć by zadaną pracę zrobić najlepiej jak się tylko da. Patrząc na taki team miałam wrażenie, że nawet jak bym ich poprosiła o lot w kosmos - to by od razu zaczęli wspólnie działać i zbierać graty do zbudowania rakiety:):):):)

Po raz któryś już napiszę na tym blogu - mam niesamowite szczęście do pracowania ze wspaniałymi ludźmi:)



 
 
 




 


Po3. Klient i agencja.
Twój Klient oraz agencja, obsługująca projekt dla owego klienta może być dla Ciebie zmorą lub aniołem:) Przeżyłam w swoim zawodowym życiu i jedno i drugie. To drugie właśnie w ostatnim tygodniu. Rzadko się zdarza, że ludzie z agencji naprawdę wierzą w kompetencje zatrudnionych przez siebie fotografów i stylistek - i nie przeszkadzają:). Nie doradzają, nie wymuszają, nie jęczą, nie cmokają:) nad głową i nie próbują stwarzać atmosfery pełnej presji czasowej - po to, by pseudo "przyspieszać" pracę. Rzadko się zdarza również, że potrafią stworzyć tak komfortowe warunki do pracy - dla całego zespołu. Jeśli więc kiedykolwiek będziecie szukali dla swoich firmowych projektów najlepszej agencji pod słońcem - to proszę :



BRAND SUPPORT z eteryczną Aurelią, która była naszym dobrym aniołem opiekunem:) i dawała wiele wolności twórczej.

I na koniec już....w trakcie zdjęć,  na planie pojawiali się przedstawiciele Bakallandu i Delecta, odpowiedzialni ze strony firmy za sam konkurs i projekt sesyjny. Takie wizyty sprawdzające na planach to standard. Tak się składa, że współpracuję z Bakallandem już 2 lata i wiedziałam od razu, że to świetni ludzie.   Ale i tak bardzo miło zaskoczona byłam samym przebiegiem tych wizyt. Bo trzeba mieć w sobie po prostu wielką KLASĘ, by zachowywać się tak, że nikt z nas, nawet ich nie odczuł. Mało tego - usłyszeliśmy od razu dużo dobrych słów, poczuliśmy wyraźne wsparcie - które ZAWSZE powinno się pojawiać przy tego rodzaju wspólnych akcjach.
Aniu, Agnieszko, Marzenko - dziękuję Wam bardzo:) Chapeau bas! 

 
 
a w liczbach:

102 ciasta w 5 dni
około 200 zdjęć
SETKI rzeczy do stylizacji
sen po 4 godziny na dobę:)
miliony uśmiechów i tyle samo żartów
niezliczona ilość dobrej energii
i wypowiadane przeze mnie co chwilę " robimy to w 2 wersjach" :):):):)


...lubię wracać do domu po takiej twórczej maksymalnej eksploatacji:):):)...wczoraj patrzyłam z brzegu na zachód słońca nad jeziorem, na moich chłopaków nurkujących, na wiatr w gałęziach przybrzeżnych wierzb... wokół cisza ...
po tygodniu pracy na najwyższych obrotach - wróciłam do bazy:)

Uściski kochani czółnowscy - zaloguję się tylko jeszcze w rzeczywistość:) i już za moment do Was blogowo wracam:)
pa!




Viewing all 921 articles
Browse latest View live