Patrzyłam ostatnio na naszego Leosia, który biegał po ogrodzie, machając mieczem i walcząc z wyimaginowanymi przeciwnikami (coś z Gwiezdnych Wojen zdaje się było tam na rzeczy), wpadł potem zziajany do domu, chwycił jabłko i ruszył znów w kosmiczne potyczki. Uśmiechnęłam się pod nosem, przypomniałam sobie bowiem swoje dziecięce zabawy w DOM. Nie tylko moje zresztą, bo dzieci z całego osiedla znosiły na trawnik koce, stołki, poduszki i z tych wszystkich skarbów udawało nam się jakimś cudem budować coś na kształt namiotu. Dla nas oczywiście była to najpiękniejsza Villa w okolicy:) Domek na drzewie pozostawał jedynie w sferze marzeń. Raz – że mieszkaliśmy jak większość rodzin w bloku, dwa – kiedy ja byłam dzieckiem, ludzie mieli dość poważne trudności ze zdobyciem prawdziwych elementów do budowy domów:), co dopiero mówić o tych domkach dziecięcych. I być może dlatego właśnie, jako dorośli już ludzie i przy okazji rodzice, mając do dyspozycji własny teren, postanowiliśmy taki domek sprawić synkowi…i nie oszukujmy się – również trochę sobie samym:). Bo jak się okazało, mój mąż jako dziecko również o takim długo marzył.
Jak każdy rodzic, który zabiera się za domkowy projekt, zaczęliśmy od poszukania inspiracji w necie. No i szybko okazało się, że nasze preferencje są bardzo zbliżone. Zgodnym chórem powiedzieliśmy „NIE” krzykliwym kolorom, plastikowym dekoracjom oraz maluśkiemu metrażowi. I już tłumaczę Wam dlaczego. Mieszkamy w otoczeniu lasu. Sosnowe pnie, niczym ogromne laski cynamonu pięknie lśnią po deszczu, głęboka zieleń igliwia cudnie kontrastuje tu z niebem, które potrafi nas zaskakiwać barwami tak bajkowymi, że czasami aż trudno w to uwierzyć – np. wczoraj niebo było różowo fioletowe (co oznacza, że na drugi dzień będzie piękna pogoda, jak mawiała moja babcia). Dzień w dzień mamy wokół siebie tak bajeczne obrazki wprost z natury, że byłoby grzechem rywalizować z nimi ostrymi kolorami. Postanowiliśmy, że domek na drzewie musi się wtopić w otoczenie, a nie je zdominować. Że powinien być przyjazny dla oka oraz by drzewa, które będą go okalały mogły grać pierwsze skrzypce – bo są po prostu piękne. Mało tego – postanowiliśmy również, że postaramy się zbudować go w najbardziej ekologiczny z możliwych sposobów. Wybraliśmy więc przyjazną dla środowiska farbę – do współpracy zaprosiłam Tikkurila, a większość materiałów, z których Paweł wybudował domek na drzewie to odpady. Drewniane pozostałości po różnych etapach budowy naszego domu czy ogrodzeń: jakieś niepotrzebne deski, słupy, szalunki…słowem teoretyczne drewniane „śmieci” do spalenia, które Paweł postanowił uratować i wykorzystać. Sam rozrysował projekt i wyliczył konstrukcyjne wymogi. Sam sprawdził jakość drewna, podocinał i wyszlifował wszystkie deski, balustrady, podłogę, sam krok po kroku stawiał ciężką konstrukcję. Słowem – wybudował wszystko od A do Z. O przepraszam, z pomocą pewnego chłopca!:) Ja zaś objęłam funkcję nadwornego malarza i dobrałam oświetlenie, również w duchu eko – udało mi się znaleźć dobre jakościowo solarne lampeczki. Ten domek na drzewie zbudowali prawdziwi specjaliści od spełniania marzeń:)
A jeśli chodzi o malowanie – muszę Wam napisać o farbie, którą wybrałam. Bo zostałam tak mile zaskoczona, że to nie może obyć się bez pochwał. To, że Tikkurila jest świetną jakościowo marką, wiadomo nie od dziś. Pracuję zresztą z nimi nie pierwszy raz – to w końcu nasz kluczowy partner bloga, i zawsze byłam bardzo zadowolona. Ale TA farba okazała się ZJAWISKOWA! :) Nigdy dotąd malowanie nie sprawiało mi tyle frajdy. Mowa o Tikkurila Valtti OPAQUE – ( kolor naszego domku, który wybrałam to: K487). Bierzesz do ręki pędzel, nabierasz farbę i ….płyniesz:) Tak łatwo nanosi się ją na drewno i tak dobrze pokrywa, że pomalowanie całej powierzchni – zarówno domku na drzewie, jak i konstrukcji oraz platformy pod nim, zajęło mi niewiarygodnie mało czasu. Taką pracę to ja lubię:) Nawet Leoś zachęcony moim głośnym wyrażaniem aprobaty – chwycił za pędzel i w kilka minut pomalował cały filar.
Nasz domek na drzewie ma dla mnie bardzo emocjonalne znaczenie. To zakończenie pewnego etapu…8 lat temu urodziłam synka…i patrzyłam długo na maleńkie stopy (które zresztą Wam tu na blogu ciągłe pokazywałam:). Tuliłam delikatne małe stworzenie….A dziś patrzę na bardzo wyraźnego CZŁOWIEKA, który ma swoje zdanie, gust, wolę, potrzeby (np. posiadania miejsca tylko dla siebie), talenty i słabości. Który kocha i przeżywa…marzy…i czasami powie coś takiego, że nie wiem nawet co mogłabym mu odpowiedzieć – bo mądrość dzieci i spostrzeżenia, którymi się z nami dzielą, potrafią być bardzo zaskakujące. Mamy bardzo dobrego i mądrego synka… zasługującego w pełni na takie prezenty jak domek na drzewie. I mam tylko nadzieję, że jako rodzicie będziemy potrafili mu o tym, że jest wspaniały przypominać codziennie i okazywać naszą miłość. To, że sami zbudowaliśmy nową bazę Leona (a obydwoje mamy jednak bardzo absorbujące zajęcia zawodowe), że jego tata sam ów domek zaprojektował i stworzył, że ja go malowałam a Leon mógł wybrać wyposażenie i stworzyć swój mały „raj” na ziemi dało nam jako rodzinie mnóstwo satysfakcji. RAZEM pracowaliśmy nad czymś, co uszczęśliwiło nasze dziecko. :)
W następnym poście pokażę Wam jak to było i co się działo:) Co znajduje się w środku, co robimy wspólnie na dolnej platformie …i kto ma z domku na drzewie zapewne tyle samo frajdy, co jego mały właściciel.
p.s czy ktoś z moich czytelników pamięta jeszcze to pierwsze zdjęcie ze stópkami?:):):) Leo ma na nim 3 tygodnie:)
Artykuł Domek na drzewie – spełniamy dziecięce marzenia. pochodzi z serwisu GREEN CANOE.